Rząd zdecydował, że każdemu, kto ucierpiał w wyniku burzy, należy się 6 tys. zł. Dodatkowo na odbudowę zniszczonego domu można było otrzymać 200 tys. złotych – z tym że pomoc miała trafić do tych, którzy rzeczywiście potrzebują pieniędzy właśnie na ten cel. Na remonty domów przeznaczono po 20 tys. zł. Pieniądze te są rozliczane na podstawie faktur i oświadczeń, ale bez opinii rzeczoznawcy. Jest ona potrzebna, gdy poszkodowany stara się o najwyższą kwotę odszkodowania.
Na wsparcie ofiar nawałnicy przeznaczono 34 mln zł. W sierpniu MSWiA szacował, że pomoc trafi do 6746 rodzin z województwa pomorskiego, kujawsko-pomorskiego oraz wielkopolskiego.
Jak zapowiadano, zasiłek w wysokości 6 tys. zł będzie przyznawany przez ośrodki pomocy społecznej na podstawie skróconego wywiadu środowiskowego. Miał też nie być rozliczany. Termin na składanie wniosków minął ostatniego września.
Jak to działało w praktyce? – Docierały do nas sygnały o tym, że niektóre gminy wymagają od poszkodowanych serii dokumentów i dopiero po ich dostarczeniu zasiłek był wypłacany – usłyszeliśmy w biurze prasowym wojewody pomorskiego.
Kłopoty były przede wszystkim w gminie Czersk, jednej z poszkodowanych na Pomorzu. – By dostać ten podstawowy zasiłek, każdy z mieszkańców musiał złożyć m.in. oświadczenie o stanie majątkowym czy zaświadczenie o zarobkach. Gmina prosiła także o akt notarialny domu oraz o szczegółowe informacje o tym, jakiego rodzaju wsparcie otrzymała dana osoba w formie darowizny od ludzi dobrej woli – mówi „Rzeczpospolitej" Łukasz Ossowski, sołtys wsi Rytel, która najbardziej ucierpiała podczas nawałnicy. Jego zdaniem to nieuczciwe, bo raz, że w innych gminach takich dokumentów nie wymagano, a dwa – że zebranie dokumentacji trochę trwało, bo nie każdy pracodawca wystawiał takie zaświadczenie od ręki.