Niskie kary za nielegalne wysypiska, samorządowcy bez wpływu na decyzje – zaśmiecony Śląsk apeluje o zmianę prawa uchwalonego pięć lat temu. Liberalne przepisy wykorzystują przestępcy, a rażące skutki dla ludzi i środowiska widać najjaskrawiej właśnie na Śląsku. Dlaczego? Bo tereny poprzemysłowe i zdegradowane, których w województwie wciąż jest sporo, stają się najlepszym miejscem nielegalnych wysypisk.
– Wielokrotnie rozmawiałem z władzami innych gmin, które – podobnie jak Bytom – borykają się z problemem nielegalnego składowania odpadów. Rozmowy te prowadzą do konkluzji, że do Polski zwożone są śmieci z całej Europy, a bez zmian przepisów będziemy mieć śmietnik nie tylko w Bytomiu, ale w całym kraju – mówi Damian Bartyla, prezydent Bytomia, który rozpoczął bezprecedensową walkę ze śmieciowym procederem, trwającym od miesięcy w pogórniczej dzielnicy Bytomia Bobrek przy ul. Pasteura i przy centrum handlowym M1. Sięgnął nawet po agencję detektywistyczną, by znalazła dowody przeciw nieuczciwym firmom.
W Bytomiu działają dwa legalne wysypiska śmieci (przy al. Jana Pawła II 10 oraz ul. Siemianowickiej 98), ale od lat na teren miasta zwożone są ogromne ilości odpadów.
Przy M1 formalnie odbywa się proces rekultywacji terenu zapadliska, który zasypuje się również zwykłymi odpadami. Przedsiębiorcy, którzy zwożą tam odpady, działają na podstawie zezwolenia na prowadzenie działalności w zakresie przetwarzania odpadów poza instalacjami i urządzeniami (a więc poza wysypiskami). Pozwala na to ustawa z grudnia 2012 r. o odpadach oraz rozporządzenie ministra środowiska z 2015 r. Jak tłumaczy nam miasto, oficjalna działalność polega na wypełnianiu zapadliska czy wyrobisk odpadami, takimi jak ziemia czy gruz. Problem w tym, że zwozi się tu zwykłe odpady i to w ogromnych ilościach.
To niezwykle dochodowy proceder, którego praktycznie nikt nie kontroluje.