– Mamy tych korporacji chyba już z pięć. Tak naprawdę wszyscy są zadowoleni. Ludzie pracujący w korporacjach mogą się wykazać empatią i realizować się, a nam ta praca bardzo pomaga utrzymać i rozwijać ośrodek – mówi „Rzeczpospolitej" Miron Chmielewski, szef Fundacji Pomocy Zwierzętom Matuzalki, która pod Wrocławiem opiekuje się starymi psami. – Gdy przyjeżdża zespół z firmy, kilkanaście osób zrobi w jeden dzień tyle, co my w miesiąc – dodaje.
Mikrokosmos nad Odrą
Tym lepiej się składa, że firmy coraz chętniej finansują projekty wolontariatu pracowniczego. Łączą one wodę z ogniem, rzeczy z pozoru nie do połączenia, jak interes firmy i przeznaczanie przez pracownika czasu pracy na sprawy zupełnie z biznesem niezwiązane, np. budowanie domków dla jeży czy odwiedziny w domu seniora. Tymczasem jest w tym sens dość głęboki. By związać emocjonalnie pracownika z firmą, zarządy firm są w stanie nawet dopłacić. A dla milenialsów często liczą się sprawy nieprzeliczalne na pieniądze, takie jak sympatia dla firmy. Na posiedzeniach zarządów coraz większą popularnością cieszą się akcje CSR (Corporate Social Responsibility), traktowane jako dobry sposób na integrację pracowników. Okazuje się, że zaangażowanie pracowników np. w remont domu dziecka czy budowę domków dla jeży jednoczy mocniej niż wspólne imprezy. Choć efekty są miękkie i trudno mierzalne, temu trendowi ulegają coraz większe firmy, które na każdy pomysł muszą mieć swój budżet i cel biznesowy.
Cytaty są cenne
– To wszystko jest wkomponowane w koszty, bo przynosi i dobry wizerunek, i cytaty w mediach, a to już pośrednio odbija się na notowaniach firmy jako dobrego pracodawcy – mówi nieoficjalnie „Rzeczpospolitej" Krzysztof (imię zmienione), dyrektor w jednej z działających we Wrocławiu korporacji. Portfele wielkiego biznesu zmiękczył rynek pracy, na którym walka o pracownika jest coraz bardziej zacięta. Ważne jest też, by nie zostać w tyle. – Wszyscy to robią, więc żeby zaistnieć, pojawić się w gazetach, social mediach, wydajemy na to coraz więcej pieniędzy – przyznaje.
Wolontariat wymaga jasnego przywództwa. – Tak naprawdę chodzi o pomysł, ktoś musi powiedzieć „chodźcie, idziemy"– mówi Ania, która trafiła z wolontariuszami do schroniska. – Wtedy odzew jest niebywały – przyznaje. Szacuje, że tylko z wrocławskiej korporacji, gdzie dziś pracuje, w schronisku pomaga nawet 300 osób. Organizowno też inne projekty, np. wsparcie dla mieszkańców domu seniora (program rozrywkowy czy podarunki na święta).
Efekt kuli śnieżnej
Nieważne, czy to moda czy konieczność – można spokojnie powiedzieć, że na pomaganie psom u Mirona zapanowała w korporacyjnym światku swoista moda. Wszystko zaczęło się jednak od pracownicy Volvo, która szukała schroniska dla zwierząt, by zorganizować tam wolontariat dla pracowników firmy. Schronisko nie było jednak zainteresowane, po jakimś czasie trafili do Mirona.