Mnożyły się pytania bez odpowiedzi. Kim jesteś, jak masz na imię, dlaczego nikt cię nie szuka? Ewa Winnicka napisała książkę „Był sobie chłopczyk", bez emocji, spekulacji, bez wątków pobocznych. Bez znieczulania i wybielania kogokolwiek. Czyta się jak wstrząsający kryminał, ale ta historia zdarzyła się naprawdę.
Znaleziony pod Cieszynem chłopczyk wzbudził emocje nie tylko opinii publicznej, przede wszystkim wśród zajętych tą sprawą policjantów. To oni za punkt honoru postawili sobie ustalenie tożsamości dziecka. „Sprawa Jasia jest niewyobrażalna. Nie ma żałobników, nie ma przyczyny, sama śmierć" – czytamy w wydanej właśnie książce.
Szybko ustalono, że przyczyną śmierci nie było utonięcie, a ostatnie dni „Jasia" wypełniło cierpienie. – Kiedy ta sprawa ujrzała światło dzienne, miał się urodzić mój młodszy syn. Oczekiwaliśmy go. Sytuacja, że ktoś porzucił dziecko i nikt go nie szuka, wydawała mi się nierzeczywista. Nie mogłam przestać o niej myśleć. Potem mój syn uczył się chodzić, mówić, a my wciąż nie znaliśmy prawdziwego imienia „Jasia" – wspomina autorka książki.
Ewa Winnicka zaczęła się zastanawiać, jak to możliwe, że w kraju tak konserwatywnym, w którym wszyscy podkreślają rolę rodziny, nikt nie zauważył nieobecności 2-latka. Rodzina, sąsiedzi, pracownicy socjalni, lekarze. Książka pozwala poznać kulisy śledztwa, ale też przybliża najbliższe otoczenie rodziców, ich życie. To nie są okoliczności łagodzące, ale jednak zmieniają perspektywę oceny. – Nie używam słowa patologia, bo naznaczone jest pogardą, a zresztą – gdyby się uprzeć, można taką łatkę przypiąć każdemu z nas – mówi autorka.