Chodzi o szanse i spójność nie tyle na poziomie unijnych krajów, ile ich regionów?
Dokładnie. Pamiętajmy, że na to, jaka część pieniędzy trafia do danego kraju, ma wpływ jego poziom PKB, mierzony również właśnie na poziomie regionalnym. To oznacza, że regiony poniżej 75 proc. średniej unijnej PKB są regionami objętymi polityką spójności. W Polsce było to początkowo 16 regionów, teraz jest ich 15, bo już bez Mazowsza. W przyszłej perspektywie z racji wzrostu PKB mogą wypaść kolejne polskie regiony: Dolny Śląsk, Wielkopolska i Pomorskie.
Granica 75 proc. unijnego PKB jest co prawda sztywna, ale nic nie jest jeszcze przesądzone.
Bo nie wiemy, jaka będzie metodologia liczenia, z którego roku będą wzięte dane. Faktem jest, że kolejne polskie regiony wejdą do puli przejściowej, czyli przekroczą poziom 75 proc. unijnego PKB, ale nie osiągną jeszcze 85 proc. To oznacza, że nie stracą w pełni strumienia pieniędzy, ale ten kurek będzie dla nich już mocno przykręcany i muszą przyzwyczajać się do życia bez środków unijnych. Dalej będą korzystać z funduszy społecznych, z Interregu, ale to już nie są takie finanse, które są głównym kołem napędowym. Tak się dzieje w większości krajów UE, że regiony lepiej rozwinięte nie korzystają z polityki spójności. A dzisiaj część naszych regionów staje się bogatsza niż regiony w Portugalii czy Grecji. Powinniśmy się z tego cieszyć, bo nie będziemy musieli się już utrzymywać z czyichś pieniędzy, ale samodzielnie.
Większość polskich regionów wciąż jednak będzie się kwalifikować do polityki spójności. Dlatego tak ważna jest debata, jaka trwa, na temat budżetu na lata 2021–2027. Jakie zmiany mogą nastąpić dla tych, którzy dalej się kwalifikują do polityki spójności?
W związku z brexitem, z tym, że Polska jest bogatsza, że nie mamy sukcesów w zakresie dyplomacji na poziomie UE, szacujemy, że przynajmniej o jedną czwartą będziemy mieć mniej pieniędzy na politykę spójności w Polsce. Możemy się więc spodziewać, że w województwach też będzie mniej pieniędzy. Poprzedni rząd, czyli PO, mocno stawiał na wymiar regionalny, zdecentralizował zarządzanie znaczną część pieniędzy, dzięki czemu są one wydawane mądrze na autentyczne potrzeby na samym dole, które ludzie dostrzegają. Czy przyszły rząd, który będzie decydował o rozdziale funduszy, też będzie się starał je decentralizować? Boję się, że w związku z tym, że od 4 lat mamy w Polsce mocno centralistyczną tendencję, będzie również pokusa, by centralizować fundusze unijne. To się może skończyć jak z programem „Czyste powietrze”, czyli funduszami unijnymi do walki ze smogiem, które zostały scentralizowane. Mówiliśmy: „Włączcie nas, samorządowców, do programu, bo inaczej nie dacie sobie rady z wdrożeniem, przerobieniem tak dużej liczby wniosków. To są skomplikowane procedury”. Wówczas rząd powiedział: „Nie, my wiemy najlepiej, to rząd będzie rozdawał pieniądze dla ludzi”. Kiedy wpłynęły tysiące wniosków do wojewódzkich funduszy ochrony środowiska, okazało się, że system się zablokował. Dzisiaj eksperci szacują, że jeżeli w takim tempie te pieniądze będą wydatkowane, to potrwa to jeszcze 40 lat. W tej chwili KE zagroziła, że zabierze pieniądze na działanie antysmogowe. Czy rząd wyciągnie z tego wnioski – tego nie wiemy. Wydaje się, że powinien, ale czasami pokusa zawładnięcia pieniędzmi i władzą jest silniejsza od rozumu. Tego się obawiamy.