W trakcie konferencji poświęconej 15-leciu samorządowych województw, która odbyła się 2 lipca 2014 r. w Senacie, pojawił się postulat ogłoszenia przyszłego roku Rokiem Samorządności. Trudno nie przyklasnąć temu pomysłowi.
Po pierwsze, będzie okrągła rocznica. Wszak to już niebawem 25 lat od chwili uchwalenia najważniejszych ustaw samorządowych (było to 8 marca 1990 r.) oraz od pierwszych wyborów samorządowych (27 maja). Po drugie, to doskonała okazja do rzetelnego obrachunku wystarczająco już długiego okresu funkcjonowania całego nowego układu samorządowego.
Prof. Michał Kulesza często powtarzał, że obecne rady przypominają właściwie dawne rady narodowe, w których mieliśmy radnych, ale bezradnych. Obserwując rozwój polskiego samorządu od chwili jego narodzin, mam niekiedy wrażenie, że mocno oddalił się od pierwotnych założeń, tak że raczej można by mówić o samodzierżawiu w wydaniu lokalnym niż o samorządzie. Wyrazem tego są między innymi coraz częstsze głosy opowiadające się za koniecznością ograniczenia liczby kadencji wójtów (burmistrzów i prezydentów) do dwóch, w ostateczności do trzech. To też dowodzi konieczności dokonania zmian ustrojowych.
To samo odnosi się również do pozycji radnych. Wiele do życzenia pozostawia system finansowania samorządu, instytucje kontroli i nadzoru. Faktem jest, że mamy trzy całkowicie różne, aczkolwiek wychodzące niejako z jednego pnia, rodzaje samorządu terytorialnego, a regulujące je ustawy coraz mocniej się ustrojowo rozjeżdżają.
Erozja instytucji publicznych
Nie została dokończona reforma centrum, a cały system rządowo-ministerialny funkcjonuje od blisko 20 lat bez większych zmian. A przecież proces decentralizacji powinien zasadniczo zmienić także to, co podlegało decentralizacji, czyli centralną administrację rządową.