Rz: Jest pani z wykształcenia ekonomistką, co sprawiło, że zajęła się pani oprowadzeniem wycieczek i pokazywaniem zielonogórskiej natury?
Danuta Kulczycka:
Z tym się wiązała przede wszystkim życiowa pasja, chęć poznawania ludzi, poszerzania horyzontów o rzeczy wykraczające poza codzienność. Od dawna miałam takie zainteresowania, ale postanowiłam zrobić z nimi coś więcej, dlatego ponad 10 lat temu zostałam przewodnikiem. Mogę się spotykać z ludźmi takimi jak ja i opowiadać im, chwalić się swoim miastem. Tak to nazywam: chwalę się swoim miastem. Żeby to robić musiałam sięgnąć do wielu źródeł, dokształcić się, żeby opowiadać swoim wycieczkom naprawdę ciekawe rzeczy. Szczególnie interesuje mnie miejska zieleń. Lubię mówić ludziom, jakie drzewo ma pokrój, czyli kształt, kiedy kwitnie i jakie ma liście. Chcę, żeby moi słuchacze mogli dowiedzieć się ode mnie czegoś ciekawego i lepiej rozumieć to, co dzieje się w przyrodzie na ulicy i za oknem, czym się perełkowiec różni od akacji. To naprawdę pasjonujący temat, bo niektóre drzewa w Zielonej Górze nie pochodzą stąd, są takie, które przywędrowały nawet z Korei czy Japonii. I się tu zadomowiły. Tak jak wielu z nas.
Na co pani jeszcze zwraca uwagę?
Że drzewa znajdujące się na ulicy bądź na skwerach kiedyś stanowiły ozdobę przydomowych ogrodów, ale w związku z poszerzeniach ulic czy ciągów pieszych przestrzeń publiczna miasta zagarniała je, a ogrody przestawały istnieć. Tak wiele pięknych drzew znalazło się wprost na chodnikach. Oczywiście, część pozostało na dawnych placach i skwerach, które tylko zmieniły swój wygląd. Interesuje mnie żywa przestrzeń, a nie ogród dendrologiczny, czyli Park Tysiąclecia, dawny cmentarz ewangelicki. Choć tam można zobaczyć wiele ciekawych drzew. Pokazuję też, jak niektóre chorują i są leczone, a gdy wyzdrowieją, podnoszą urodę miasta.