Angielska gwiazda wypowiedziała ostatnio takie zdanie: „To jest najbardziej nowoczesna praca aktorska, jaką widziałem w ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat". Odbiorcą komplementów był Grzegorz Bral, dyrektor wrocławskiego teatru Pieśń Kozła.
Rozmowa zdarzyła się podczas tournee zespołu w stolicy Stanów Zjednoczonych-Waszyngtonie, gdzie Bral i jego grupa pokazywali „Pieśni Leara" – fascynującą wersję „Króla Leara".
Zarówno teatromani, jak i czytelnicy Szekspira, którzy nie widzieli spektaklu-mogą domniemywać, że Pieśń Kozła zaprezentowała rozbudowaną, monumentalną interpretację. A jeśli nowoczesną – to oczywiście z użyciem multimediów, gigantycznych ekranów i mikroportów. A być może – nawet z użyciem sceny obrotowej i kosmicznie wyglądających kostiumów w tonacji przypominającej najnowocześniejsze gry komputerowy.
Takie wyobrażenia mogą być podyktowane wyłącznie myśleniem, które bywa piętnowane wedle zasady „cudze chwalicie, swego nie znacie". Tymczasem, zamiast czekać na entuzjastyczne recenzje w amerykańskiej prasie i pochlebne uwagi światowych gwiazd – warto było zajrzeć do wrocławskiej siedziby Pieśni Kozła w Starym Klasztorze. I zastanowić się, co nazwa grupa oznacza. Oznacza zaś nawiązanie do samych początków teatru w antycznej Grecji, związany z bachicznymi pochodami zwanymi pochodami kozłów oraz oratoryjnymi formami.
Czas płynie, ale we wrocławskiej siedzibie zespołu Grzegorza Brala zatrzymał się i to w najwspanialszej formie. Oto w oczyszczonej ze wszystkich ornamentów ceglanej sali, gdzie nie ma podwyższonej sceny, a podział na nią i widownię jest umowny – aktorzy Pieśni Kozła występują tylko w kostiumach. Czarnych. Uzbrojeni wyłącznie w swoje niesamowite głosy, którymi interpretują najbardziej klasyczne motywy z historii światowego teatru. Tak jest m.in. w „Pieśniach Leara". A wokalne popisy są wspierane tylko pełnymi dramatyzmu gestami.