„Trans-Atlantyk" Gombrowicza również monitoruje stan ducha Polaków.
– W „Rewizorze" Polska pojawiła się poprzez aluzje i skojarzenia. Próbowaliśmy również wciągać widzów do scenicznego świata, budując sytuacje, kiedy stawali się jego uczestnikami, na przykład podczas powitania gości, które przemieniało się w wiec przedwyborczy Horodniczego – powiedział nam Jacek Jabrzyk. – U Gombrowicza sytuacja wygląda inaczej. On stawia siebie w centrum świata i ta perspektywa jest bardzo pociągająca. Nie nazwałbym tego jednak monitorowaniem, tylko pełnym zanurzeniem w polskość. „Trans-Atlantyk" jest jak seans spirytystyczny. Gombrowicz powołuje do życia świat, by móc się z nim jeszcze raz skonfrontować. Na własnych warunkach, ale nie bez ryzyka porażki. Uciekając przed Polską trafił w jej epicentrum, ponieważ zarówno on, jak i rodacy, przytaszczyli ze sobą Polskę na emigrację! I dopiero tam, kilkanaście tysięcy kilometrów od kraju, zobaczył co to jest za balast, jaki to ładunek. Spostrzegł jak bardzo jest polski i nie może się od pewnych polskich gestów oraz myśli uwolnić. Nawet, gdy bardzo się z nimi nie zgadza.
Powrót koszmaru
Reżyser nie kryje, że przez ostatnie dwadzieścia kilka lat można było mieć wrażenie, że pozbyliśmy się dawnego balastu, otworzyliśmy na świat - na innego i odmiennego.
– Przez to rośnie wewnętrzne poczucie własnej wartości – mówi reżyser. – I nagle wszystko zaczyna się odwracać. Znów okopujemy się we własnych lękach, fobiach, wyciągamy stare uprzedzenia. Znów Mickiewicz lepiej się w ustach układa. Co i rusz pobrzmiewa jego „zemsta na wroga". Może padają trochę inne słowa, ale melodia ta sama. W „Trans-Atlantyku" mamy taką frazę: „wojna dziś, jutro wybuchnąć musi". Przecież to zdanie jest teraz w Polsce powtarzane jak mantra. Okazuje się więc, że „Trans-Atlantyk" jest bardziej aktualny niż nam się wydaje. I chyba rację miał Gombrowicz, kiedy pisał do Miłosza: „poprzez Polskę z 1939-go „Trans-Atlantyk" celuje we wszystkie Polski teraźniejszości i przyszłości...".
Inspiracji nie brakuje
Trudno w to uwierzyć, ale „Trans-Atlantyk" czytany jako pamiętnik z przeszłości - Polski szlagońskiej, emigranckiej, pełnej swarów, swego rodzaju „Pan Tadeusz" – pozostanie na zawsze książką współczesną.