Rz: Czy dziś ma jeszcze dla pana znaczenie, że jest z pochodzenia Ślązakiem?
Stanisław Sojka: Tak. Dobrze się czuję z myślą, że jestem uformowany w śląskiej katolickiej rodzinie. Posag na życie, który dał mi dom, rodzice, moje środowisko, w którym się kształtowałem – jest bardzo cenny. Tu nie bez znaczenia jest powiedzieć, że duża część mojej melodyki pochodzi z doświadczeń dotyczących śląskiej tradycji muzycznej, także – tradycji śpiewaczej. Kiedy jestem na Śląsku, to zawsze mi cieplej wokół serca, zwłaszcza że wciąż dobrze się mają moi rodzice. Biegle posługuję się gwarą, więc z rodzicami „godomy". Ale już moi synowie „nie godojom", niestety. Mówię też oczywiście literackim polskim, i to bez akcentu. Wielu Ślązaków też potrafi posługiwać się literackim polskim, ale też wielu brzmi po śląsku...
Na czym polega wyniesiona z domu śląska tradycja?
To są proste rzeczy: rzetelność, szacunek dla pracy, wiarygodność, staranność, punktualność, szacunek dla czasu drugiego człowieka, zgoda i dobrosąsiedztwo. Wychowałem się w takiej naprawdę ekumenicznej codziennej rzeczywistości, bo w okolicach Pszczyny, gdzie moi dziadkowie mieli swoje gospodarstwa, w co drugiej wsi stały obok siebie kościoły katolicki i protestancki – i nikomu to nie przeszkadzało. Sąsiedzi wzajemnie sobie pomagali, nie było żadnych antagonizmów z powodu różnic światopoglądowych, a w każdym razie ja niczego takiego nie pamiętam. Tolerancja była sprawą oczywistą. Jak żartuje mój tata, który jest emerytowanym mistrzem budowlanym: „po prostu u nas kąt prosty wynosi 90 stopni".
Całe pańskie formowanie muzyczne zaczęło się już w muzycznej szkole podstawowej, potem w Liceum Muzycznym w Katowicach. W jakim stopniu wpłynęła na pana szkoła?