Coraz częściej stają się też jednak pewnym powodem do niepokoju – czy aby uda się zapewnić inwestorom podaż odpowiedniej ilości i jakości pracowników. Niepokój mogą też poczuć firmy już działające w regionie; każdy nowy inwestor zwiększa bowiem konkurencję o ręce do pracy, co przekłada się na konieczność podwyżek płac i dodatkowych świadczeń albo ryzyko utraty kadr.

Ubiegły rok był dla wielu firm pierwszym silnym zderzeniem z tzw. rynkiem pracownika – gdy to pracodawcy muszą zabiegać o pracowników. W tym roku, jak przewidują ekonomiści i eksperci rynku pracy, konkurencja o ludzi jeszcze się nasili i będzie coraz większym wyzwaniem dla polskich firm, szczególnie w regionach popularnych wśród inwestorów. Nie bez powodu w niedawnym badaniu agencji zatrudnienia Randstad aż 51 proc. pracujących Polaków oczekiwało w 2017 r. podwyżki.

Jak przewiduje Jacek Męcina, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i doradca zarządu Konfederacji Lewiatan, możemy się spodziewać ograniczonego dostępu do kadry wykwalifikowanej, co może objawiać się nie tylko odczuwanym brakiem kandydatów do pracy, ale i większą fluktuacją pracowników zmieniających pracę w poszukiwaniu zatrudnienia za wyższą płacę.

Dolny Śląsk należy do regionów o najniższej stopie bezrobocia, które według danych z końca listopada ub. roku wynosiło tam 7,2 proc. – najmniej od 1999 r. Najmniejsza od tego czasu była liczba bezrobotnych w rejestrach powiatowych urzędów pracy w regionie – było ich 84,3 tys. osób (o 15,7 tys. mniej niż na koniec poprzedniego roku), przy czym ponad połowę tej grupy stanowili długotrwale bezrobotni. Jak podkreśla prof. Męcina, proste programy pośrednictwa i doradztwa zawodowego nie przywrócą długotrwale bezrobotnych na rynek pracy, co wymaga zwykle sporego wysiłku doradców zawodowych i samych pracodawców. Coraz ważniejsza jest więc współpraca lokalnych władz, szkół i uczelni oraz firm, które nie mogą się już ograniczać do rekrutacji „gotowych" pracowników. Powinny zwrócić większą uwagę na rozwój programów praktyk i staży oraz współpracę z uczelniami i szkołami – tak by nie musiały potem narzekać na niedopasowanie absolwentów do potrzeb rynku pracy.