Rz: „Chory z urojenia" to dziś bodaj najczęściej grany tytuł Moliera w Polsce. Poza rzeszowskim wystawieniem w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza zaplanowano również premierę w marcu we Wrocławiu, w Teatrze Polskim. Co takiego przykuwa uwagę w molierowskiej komedii – hipochondria, czy coraz większe używanie przez Polaków różnych medykamentów?
Jan Nowara: Waldemar Śmigasiewicz napisał w programie do przedstawienia: „Żyjemy pomiędzy śmiesznością a tragicznością, gdzie figura tragiczna wieńczy nasze komiczne istnienie". I właśnie takiego przekazu mogłem się spodziewać, powierzając realizację arcykomedii Moliera artyście, którego wielką pasją intelektualną i twórczą jest Witold Gombrowicz. Nasz chory z urojenia, czyli Argan, w tej roli Marek Kępiński, będąc komicznym i godnym szczerego śmiechu, na końcu stanie się tragiczny. Można by powiedzieć, że w oczach Śmigasiewicza, tak samo jak u Moliera, świat jest pacjentem, który jest nieuleczalnie chory, tylko nie wie, na co. I tak jak Argan na złośliwe pytanie wątpiącej w jego chorobę służącej Antosi: „Na jaką?", wykrzykuje z irytacją: „Na chorobę!" – przeczuwając jednocześnie jej najbardziej opłakane skutki. W takiej interpretacji z pewnością farsa spotka się na scenie z dramatem i będzie to prześmieszny i zarazem gorzko-mądry Molier.
Teatr im. Siemaszkowej znany jest m.in. z Festiwalu Nowego Teatru, na którym można zobaczyć najnowsze prądy sceniczne, widoczne jest to również w macierzystych premierach. Czy Waldemar Śmigasiewicz ma zaspokoić potrzeby miłośników „teatru środka"?
To zadanie dla Moliera. Sposób, w jaki Śmigasiewicz się do niego dobiera, absolutnie nie gwarantuje spokojnej i „bezpiecznej" rozrywki. Że będzie śmiesznie, nie mam wątpliwości, ale chwilami może być też śmiertelnie śmiesznie!
W Bydgoszczy i w Kaliszu, gdzie powstały spektakle grane na rzeszowskim festiwalu, w tym zwycięskie, rozpisano konkursy na nowych dyrektorów. Czy to wyraz tendencji, która promuje spektakle bardziej przystępne dla widzów, czy raczej nie można tych faktów tak analizować?