Dopiero kiedy byłem na studiach, pod koniec lat 50., znów zacząłem tam jeździć. Zamieszkałem wtedy u Wilhelma Podswiadka – Mazura, inwalidy, który wrócił z niewoli rosyjskiej w połowie lat 50. Już wtedy zacząłem dostrzegać, że nagle zaczyna ubywać znajomych Mazurów, którzy wcześniej mieszkali w Krutyni. Niewielu zostało moich kolegów, z którymi chodziłem na ryby i raki, w 1948 i 1950 roku. Coraz więcej było osadników z Kurpiowszczyzny. Obejmowali po mazurskie gospodarstwa – jedni gospodarowali lepiej, inni gorzej, ale przynieśli też inne obyczaje. Na przykład pojawiło się pijaństwo, Mazurom nieznane, a w Polsce powszechne. Patrzyłem na te zmiany ze smutkiem.
W powieści „Dom pod Lutnią" z 2012 r. opisał pan czasy, gdy Mazurzy jeszcze nie wyjechali.
Myślę, że przełom lat 40. i 50. to był jeszcze czas przed podejmowaniem decyzji o wyjazdach. Mazurzy przyglądali się porządkom w PRL – patrzyli, co dalej będzie się działo. A w latach 50., w okresie stalinowskim, działo się coraz gorzej. To złe doświadczenia z tamtego okresu skłoniły ich do porzucania rodzinnych gospodarstw. Pod koniec lat 50. byłem świadkiem rozmów na ten temat w domu moich gospodarzy. Słyszałem, jak opowiadali sobie, kto i z jakiej wioski już wyjechał do Niemiec i kto złożył papiery na wyjazd.
Co zadecydowało o ich wyjeździe?
Myślę, że zaczęli czuć się obco w powojennej rzeczywistości. Wpłynęła na to fatalna polityka władzy ludowej wobec autochtonów w okresie stalinowskim. Kiedy Moczar został wojewodą w Olsztynie, zmuszano ich do deklaracji, czy są Polakami czy Niemcami. To była zbrodnicza polityka wobec Mazurów. Mam wrażenie, że oni się czuli przede wszystkim Mazurami albo Warmiakami. Mówili po niemiecku, ale w wielu rodzinach polszczyzna jednak przetrwała. Zmuszanie ich do deklaracji było formą prześladowania. Należało im dać specjalny status, jak Kaszubom czy Ślązakom. Poza tym ludność napływowa traktowała ich niechętnie, uznawano ich za Niemców. I kiedy pod koniec lat 50. zaczęli wyjeżdżać do Niemiec, widać już było, że stopniowo wyjadą wszyscy. Ci, co wyjechali, zaczęli namawiać do wyjazdu swoich krewnych i tak zaczął się exodus Mazurów. Potem, za rządów Gierka, nazwano to „akcją łączenia rodzin".
Drażliwa była też kwestia ich luteranizmu.