Wśród klientów – Ukrainki, Niemcy. Widać auta z dyplomatycznymi rejestracjami. Ale tłoku nie ma, to nie sezon. A w większości zakładów napis: proszę dzwonić. Przy kasie zazwyczaj właściciel.
Oczywiście biznes nie jest już taki jak kiedyś. Nie ma już dużego, kiedyś największego w Polsce zakładu futrzarskiego, z którym małe firmy współpracowały na różne sposoby, a jakości produkcji zazdrościli kuśnierze spod Nowego Targu. Państwowe przedsiębiorstwo nie wytrzymało przejścia z gospodarki planowanej na rynkową i zbankrutowało, mimo że moda na kożuchy w końcu lat 80. panowała w najlepsze. W halach produkcyjnych w najlepszym czasie pracowało tam nawet 2 tys. osób, a Państwowe Zakłady Futrzarskie były jednym z największych pracodawców na Lubelszczyźnie. Wprowadzenie gospodarki rynkowej i otwarcie granic spowodowało, że popyt na kożuchy spadł. Można było wówczas kupić wprawdzie gorszej jakości, ale znacznie tańsze kożuchy rosyjskie. Albo ortalionową kurtkę w Niemczech.