Coś w tym jest, bo rzadko się zdarza, by ktoś, przenosząc się do większych miast, wstydził się swych kaliskich korzeni. Dla mnie jest to miasto wręcz idealne, także pod względem wielkości. Sto tysięcy osób to liczba do ogarnięcia. Zauważyłem, że w trudnych czasach w Kaliszu nie mówiło się „idę coś kupić", raczej „idę coś załatwić". Znając konkretny krąg ludzi, wiedziało się, do kogo zwrócić się w danej sprawie, aby być skutecznym. Pewna kameralność miasta sprzyjała takim rozwiązaniom.
Pan jest chyba najlepszym przykładem takiego myślenia, bo współpracując z teatrami niemal całej Polski, ma pan całą sieć znajomości i artystycznych powiązań. Sam byłem świadkiem, jak niedawno zadzwonił do pana Robert Gliński i powiedział, że chciałby kawiarnię artystyczną we Francji z lat 70. XX wieku. Pan pomyślał chwilę i już wiedział, z rekwizytorni którego teatru w Polsce trzeba do niej sprowadzić meble.
To kolejny przykład, dlaczego tak chętnie wracam do Kalisza. Tu mam zaprzyjaźnione sklepy, hurtownie, antykwariaty. A przede wszystkim rzemieślników. Dzięki temu załatwiam wszystko co potrzebuję kilka razy szybciej, niżbym to robił np. w Warszawie. A poza tym ludzie, z którymi współpracuję, wykonują tę pracę z pełnym oddaniem, bo nie są jeszcze skalani komercją, jak w innych miastach. I robią to szybciej i dokładniej.
Warszawską ASP ukończył pan z wyróżnieniem, otrzymując nagrodę im. Zdzisława Czermańskiego za najlepszy dyplom. A jednak nie był to wydział scenografii.
Skończyłem wzornictwo przemysłowe na ASP w Warszawie i szybko zorientowałem się, że to był bardziej abstrakcyjny kierunek niż malarstwo, rzeźba czy grafika, bo studiowałem wzornictwo przemysłowe w kraju bez wzornictwa. Profesorowie oczywiście stawiali przed nami różne zadania. Wymyślaliśmy sobie inwestorów, ewentualne fabryki, które chciałyby coś zamówić. Ale to była czysta teoria. W dzisiejszych czasach przychodzą konkretne oferty i studenci pod nie projektują.
Skąd w takim razie wzięła się scenografia?