Każdy kibic piłkarski w Polsce widział chyba czarno-białe ujęcia z meczu Polska–ZSRR z 1957 roku i gole Gerarda Cieślika, które pozwoliły zwyciężyć 2:1. Tak samo chyba każdy kibic zdążył zobaczyć bramkę Włodzimierza Lubańskiego z pamiętnego zwycięstwa nad reprezentacją Anglii. Trzeba się było tym golem pokrzepiać jak „zwycięskim remisem na Wembley" w czasach posuchy panującej w polskim futbolu.
Takich pamiętnych wydarzeń na Śląskim było zdecydowanie więcej. To na tym obiekcie drużyna Kazimierza Górskiego odniosła zwycięstwo 4:1 nad Holendrami. To byli ówcześni wicemistrzowie świata, a do Polski przyjechali w najmocniejszym składzie z Johanem Cruyffem, Johanem Neeskensem, Ruudem Krolem czy Rene van de Kerkhofem. Wiele osób jest zdania, że był to najlepszy w historii mecz reprezentacji Polski.
Szczęśliwy obiekt
Holenderscy piłkarze jeszcze kilka lat później wspominali niesamowity doping, który niósł Polaków, a rywali przygniatał do ziemi. Takie same odczucia mieli Anglicy, którzy po porażce nazwali śląski obiekt Kotłem Czarownic.
Wiele lat później Stadion Śląski okazał się szczęśliwy dla innego Holendra, który był jednocześnie trenerem polskiej kadry. Drużyna pod wodzą Leo Beenhakkera w listopadzie 2006 roku pokonała Portugalię 2:1. Błyszczał zdobywca dwóch bramek Ebi Smolarek, a Grzegorz Bronowicki odebrał chęć do gry samemu Cristiano Ronaldo.
Portugalczycy byli wtedy wicemistrzami Europy i czwartą drużyną mundialu. To był ważny krok w kierunku awansu na Euro 2008. Polacy ten awans zapewnili sobie niemal równo rok później, pokonując Belgię 2:0, na oczach 47 tysięcy kibiców, którzy szczelnie wypełnili trybuny.