Rząd zakłada, że za osiem lat po polskich ulicach będzie jeździć milion samochodów zasilanych energią elektryczną (zarówno hybryd, jak i tych całkowicie elektrycznych – EV). To niezwykle ambitny cel, biorąc pod uwagę, że dziś na świecie jest zaledwie 2 mln tzw. elektryków, a rodzimy rynek EV znajduje się dopiero w fazie embrionalnej.
W kraju mamy na razie około 1,6 tys. aut elektrycznych. Jak prognozuje firma doradcza CDE, ich liczba może się podwajać co 18–24 miesiące. Nawet w optymistycznym scenariuszu (wraz ze wzrostem liczby hybryd) będzie więc bardzo trudno zrealizować rządowy cel. Mimo że aż 40 proc. polskich kierowców deklaruje gotowość zakupu takiego pojazdu.
Analitycy wskazują, że zanim po naszych drogach będzie jeździć milion „elektryków", trzeba będzie pokonać wiele raf. Dziś barierą jest choćby zbyt wysoki koszt zakupu samochodów EV, który może zniechęcać wielu użytkowników, a także uboga infrastruktura do ładowania. Plan rozwoju elektromobilności przewiduje konieczność uruchomienia 6,4 tys. ładowarek do 2020 r. (w tym ok. 400 słupków szybkiego ładowania). Jednak analizy think tanku Cambridge Econometrics wskazują znacznie większe potrzeby – aż 127 tys. stacji.
Państwo liczy się z kosztami rozwoju elektromobilności w ciągu niecałej dekady na poziomie 19 mld zł. Dalsze 40 mld zł na rozwój sieci przeznaczą spółki energetyczne. Ten niezwykle kosztowny plan spali jednak na panewce, jeśli pozostanie tylko inicjatywą centralną.
Miasta zainicjują boom
Marcin Korolec, prezes Fundacji Promocji Pojazdów Elektrycznych (FPPE), nie ma wątpliwości, że bez aktywnego zaangażowania samorządów w rozwijanie idei elektryfikacji transportu rządowy projekt tzw. elektromobilności nie zaiskrzy. – Optymistyczny scenariusz nie zostanie zrealizowany, jeśli samorządy nie będą mogły prowadzić własnej polityki niskoemisyjnego transportu – podkreśla. I dodaje, że jednego narzędzia samorządy już pozbawiono, usuwając z ustawy o rozwoju elektromobilności możliwość wprowadzania opłat za wjazd aut spalinowych do centrów miast. – W tej sytuacji pozostaje wprowadzenie narzędzi na poziomie administracji centralnej, które będą przeciwdziałać napływowi niechcianych na Zachodzie diesli, które na lata zatrzymają transformację transportu nad Wisłą – kontynuuje.