Od wielu lat mamy najniższe bezrobocie w kraju, ale średnia płaca nie należy do najwyższych. Jest na poziomie o 1000 zł niższym niż na Śląsku. Przedsiębiorcy z Wielkopolski są skłonni bardziej inwestować niż płacić większe pensje. Być może to efekt tego, że Wielkopolanie, którzy z dziada pradziada mają wysoki etos pracy, są gotowi pracować za niższą płacę. To trochę działa na zasadzie takiego naszego wewnętrznego przymusu czy zobowiązania, że wolimy pracować u siebie niż wyjeżdżać za granicę.
A nasz rozwój jest bezustanny. Jesteśmy jednym z dwóch regionów, który nadal podwyższa swoje wskaźniki PKB na głowę mieszkańca, podczas gdy pozostałe regiony się zatrzymały. Jeśli firmy się rozwijają, to naturalnie potrzebują rąk do pracy, bo robotyzacja jeszcze nie zastąpiła ludzi. Mamy sporą liczbę pracowników z Ukrainy, ale to nie jest recepta na rozwiązanie problemów, bo są to często pracownicy bez wysokich kwalifikacji i jest ich za mało, do tego gotowych pracować tylko sezonowo. Te osoby w większości nie wiążą przyszłości z naszym regionem.
Ile brakuje lepiej wykwalifikowanych pracowników?
Zgłoszone zapotrzebowanie jest na poziomie ponad kilkudziesięciu tysięcy osób.
Wielkopolska jest dobrym przykładem regionu, który przyciąga międzynarodowych inwestorów prywatnych. Jak to osiągacie?
Zastanawiam się, ale z obawą, czy ta tendencja będzie nadal optymistyczna. Naszą ostatnią wielką inwestycją była budowa fabryki Volkswagena, która zadziałała jak silny bodziec rozwojowy. To 5 tys. pracowników i ogromny rozwój firm lokalnych – wokół tej nowoczesnej fabryki.
Okazuje się, że czynnikiem, który firmy stawiają na pierwszym miejscu, poszukując dla siebie najlepszej lokalizacji, jest dostępność wysoko wykwalifikowanej kadry. Nie patrzą już na niskie koszty pracy. Ważna jest gwarancja w miarę szybkiego uruchomienia produkcji i to, by była bezusterkowa. Sam niski wskaźnik bezrobocia – w Poznaniu to poniżej 2 proc. – to sygnał dla przedsiębiorcy, że będzie musiał dowozić pracowników z dalszych obszarów. Rozważa też lokalizację dla swojej inwestycji z dala od głównego centrum aglomeracji poznańskiej. To jest pozytywne. Np. ładnie rozwija się Piła, gdzie stworzono dobre tereny inwestycyjne. Okazuje się, że kluczowa jest w tym przypadku szybkość postępowań i dobry dialog między tymi, którzy decydują o procedurach administracyjnych a inwestorem.
Czasem lista postulatów, które inwestor zgłasza jest długa, a postulaty niełatwe do zrealizowania. Jeśli są to np. elementy infrastruktury podlegającej decyzjom na szczeblu krajowym, to bez przychylności właściwych decydentów cały ten proces się wydłuża.
Wspomniane 100 tys. osób jesteście w stanie załatwić na poziomie regionu? Czy potrzebna jest polityka w skali całego kraju?
Polityka krajowa jest potrzebna, bo kluczowe są tu dwa elementy. Po pierwsze dobre procedury imigracyjne. Ważne jest rzetelne sprawdzenie osób, które są gotowe przyjechać do nas do pracy, a następnie sprawne ich przeprowadzenie przez wszystkie procedury aż po uzyskanie wizy.
Potrzeba rozmowy o tym, jak stworzyć warunki normalnej egzystencji osobom, które przyjeżdżają do nas z innych krajów, zwłaszcza tym, które reprezentują inną kulturę. Jak ułatwić im integrację, edukację językową czy poruszanie się w nieznanej przestrzeni. W Polsce tego tematu właściwie nie tknęliśmy. Tę lekcję musimy w końcu przerobić.
Zaczęliśmy w tej kwestii współpracę z Niemcami i Włochami. Oni mają dobre doświadczenia i określone mechanizmy, które się sprawdziły. Oczywiście okazują się niewystarczające w obliczu gwałtownej fali migrantów napływających w sposób niekontrolowany. Ale, jeśli to jest grupa osób, nad którą taka kontrola jest możliwa i które zostały zweryfikowane pozytywnie z myślą o naszym wspólnym bezpieczeństwie, to czas na zaplanowanie ich życia. To musi odbywać się w regionach i lokalnych środowiskach, ale bez rządowego planu wsparcia i otwartych procedur to się nie uda.
Wielkopolska akurat nie cierpi na ujemny wynik demograficzny, ale sam wiek osób mieszkających w regionie będzie się zmieniał na naszą niekorzyść. Wzrośnie liczba osób w wieku poprodukcyjnym i chodzi właśnie o uruchomienia rezerw wśród tych, którzy przejdą na emeryturę. Inicjujemy programy, żeby zachęcać i stworzyć warunki takim osobom, które są na tyle zdrowe i gotowe się przekwalifikować, by mogły pracować np. na pół etatu. To ważne.
Kwestie wynagrodzeń samorządowców. Niedawno weszły w życie regulacje w odpowiedzi na spór o zarobki osób publicznych. Jaki to będzie miało efekt na funkcjonowanie samorządu?
To jest temat tabu polskiej polityki. Temat, który ma długą i nie najlepszą historię. Ja jestem samorządowcem od 1990 r. Restrykcje, co do naszych wynagrodzeń, wprowadzono już za czasów rządu Jerzego Buzka. Nastąpił wówczas nieracjonalny wzrost płac samorządowców, którzy sami je dla siebie zaplanowali. Czasem według zasady: starosta zarabia dwa razy tyle, co wójt, a marszałek trzy razy tyle. A to, w ocenie polityków, spowodowałoby zagrożenie wystawienia złej oceny rządzącym. Wprowadzono wtedy ograniczenie kominowe i tak to dalej funkcjonowało. Przez lata nie było dyskusji o tym, że jest co najmniej dziwną sytuacja, w której wójt małej gminy i marszałek województwa mają wynagrodzenie na tym samym poziomie.
Zabrakło racjonalnej, pozbawionej politycznych akcentów dyskusji na merytoryczne argumenty na temat tego, ile samorządowcy powinni zarabiać i jaki poziom wynagrodzeń jest sensowny z punktu widzenia systemu.
Za to polityczne cięcia, jakie ostatnie wykonano „pod publiczkę", jak się później okazało, obdarły tę pracę z jakiejś części godności, bo z punktu widzenia ciągłości państwa, to jest po prostu zły sygnał. Taki, który niektórych świetnych ludzi, znających się na samorządzie, zniechęci do tej odpowiedzialnej służby publicznej. Zniechęci brakiem perspektyw na poważne potraktowanie, a to ważne dla kogoś, kto planuje swoją karierę w tej sferze. Szkoda, bo samorządowi fachowcy będą częściej szukać mniej stresującej i bardziej stabilnej aktywności. A to strata dla państwa.