Wydawać by się mogło, że kino jest latem sztuką skazaną na klęskę, prawie tak jak teatr. Tymczasem do Wrocławia już od 2006 roku zjeżdżają wierni fani całodziennych przeglądów, ponieważ wolą ten sposób spędzania czasu od wylegiwania się na plaży lub nad basenem albo – najzwyczajniej w świecie – od nierobienia niczego, co preferuje chyba większość populacji.
Wbrew tym stereotypom Roman Gutek, szef festiwalu, wychował sobie już drugie pokolenie widzów. Ci zaś nie wyobrażają sobie końcówki lipca bez co najmniej kilkunastu seansów filmowych. I chodzą na nie od rana do wieczora, nomen omen, wchodząc w świat na poły nierzeczywisty, bo oderwany od codziennego kalendarza, a tak naprawdę przybliżający świat, jak pod soczewką. Bo takie jest przecież dzisiejsze kino.