Fani z całej Polski i goście Europejskiej Stolicy Kultury mają jeszcze w pamięci specjalny show Davida Gilmoura oraz nadzieje, że chociaż fragmenty niezapomnianego wrocławskiego wieczoru znajdą się na przyszłej płycie live gitarzysty Pink Floyd. Piszę o tym, ponieważ wrocławska sala, jej splendor i akustyka, predestynują ją do nagrania choćby jednego z dwóch występów King Crimson w stolicy Dolnego Śląska. Jest już polski precedens, ponieważ formacja Roberta Frippa opublikowała płytę koncertową „Live In Warsaw", co prawda w wydaniu klubowym, ale jednak.
King Crimson to legenda progresywnego rocka i jazz-rocka, która od momentu wydania debiutu „In The Court Of The Crimson King" w 1969 roku elektryzowała słuchaczy muzyki, ponieważ każde kolejne nagranie było drogowskazem do tego, co nowe, ożywcze, świeże. Mieli też swoje „wejście smoka", ponieważ zanim ukazała się debiutancka płyta, otwierali słynny koncert The Rolling Stones w lipcu 1969 roku w Hyde Parku, który oglądało pół miliona fanów. Nic dziwnego, że wśród nich był później m.in. David Bowie, z którym po latach Robert Fripp współpracował już na przyjacielskiej stopie.
Robert Fripp miał też talent do wynajdywania talentów. Na pierwszej płycie zaśpiewał Greg Lake, który zaraz potem zasilił szeregi supertria Emerson Lake And Palmer. „Lucky Man"! Śpiewał też u Frippa Gordon Haskell, który akurat tego faktu nie wspominał miło. Wśród gigantów grających u Frippa trzeba wymienić perkusistę Billa Brufforda (Yes), Adriana Belewa, współpracownika Franka Zappy czy Tony'ego Levina, przyjaciela Johna Lennona i Petera Gabriela.
Cieszyć się trzeba z przyjazdu King Crimson, bo grupa miała już nie istnieć. Robert Fripp na łamach „Financial Times" ogłosił koniec artystycznej działalności. Na szczęście nie po raz pierwszy zmienił zdanie. I z zaskoczenia pojechał na tournee, które upamiętnił album „Live In Toronto".
Coraz częściej pojawiają się głosy, że nowy King Crimson jest zespołem jeszcze lepszym, bo po uzupełnieniu składu o flecistę i saksofonistę Mela Collinsa, także aż trzech perkusistów - Gavin Harrison, Pat Mastelotto, Bill Rieflin – daje mu niesamowitą rytmiczną siłę.