Rz: Pamięta pan jak to wszystko się zaczęło – sport, kolarstwo, pierwszy klub?
Sylwester Szmyd: Od małego kochałem żużel, chodziłem na wszystkie mecze Polonii. Piłka nożna mnie nie pociągała, może dlatego, że Zawisza nie był wtedy mocny. W latach mojego dzieciństwa, w latach 80. chyba każdy Polak oglądał Wyścig Pokoju. Ja także. Jeszcze zanim zacząłem się ścigać, wracałem szybko do domu, żeby zobaczyć relację z wyścigu. Jeśli kolarze przejeżdżali przez Bydgoszcz stałem przy trasie. Miałem 10 lat, okres kiedy dziecko chce być wszystkim i wtedy zapisałem się do klubu kolarskiego. Za inny sport już się nie wziąłem. Zostało tylko kolarstwo. Aż do wczoraj.
Pierwszym pana rowerem był Romet produkowany w Bydgoszczy?
Bydgoszcz w tych latach kojarzyła się z Rometem. Działał tam też przyzakładowy klub, na tych rowerach ścigała się kadra Polski na Wyścig Pokoju. Potem jako zawodnik dostałem jeden z takich rowerów. Jako dziecko marzyłem o pasacie. Chciałem go kupić za pieniądze z Komunii Św. musiałem czekać pół roku. Rowery były wtedy niedostępne, nawet jeśli fabryka znajdowała się obok twojego domu. Prawie codziennie zachodziłem do sklepu i patrzyłem, czy przyszedł towar. W końcu pojawiły się dwa waganty i jeden pasat. Natychmiast, pobiegłem do mamy, prosiłem ją, żeby się zwolniła z pracy i go kupiła.
Wielokrotnie pan powtarzał, że nie był zbyt utalentowany do kolarstwa?