Węgierka wielkiej mocy

Śliwowica łącka, chronione dobro kultury, nadal jest nielegalna.

Publikacja: 13.11.2016 21:00

Węgierka wielkiej mocy

Foto: PAP

Od kilku tygodni w dziesiątkach zagród w Kiczni, Czarnym Potoku, Zagorzynie i innych wsiach gminy Łącko fermentuje w dębowych beczkach, śliwka węgierka. Wkrótce, gdy fermentacja dobiegnie końca, a owoce staną się gorzkawe, najczęściej z początkiem adwentu, rozpocznie się decydujący etap produkcji śliwkowego bimbru-pędzenie. Szanujący się wytwórca destyluje śliwowicę co najmniej dwa, a zwykle trzy razy. Potrzebny jest parnik, miedziana rurka i beczka z zimną wodą, przede wszystkim zaś czas i wielka cierpliwość. Tajemnica jakości tkwi w utrzymaniu stałej, właściwej dla określonego surowca temperatury.

Kolejna obietnica i nic

Na Boże Narodzenie na świątecznych stołach, w okolicy i w dalekich miastach, pojawią się-z wytrawionym kwasem zarysem śliwki, opatrzone barwną etykietą i paskiem z symbolem gminy, zalakowane i owinięte złotym sznurkiem-pierwsze butelki słynnej, uchodzącej za jedną z najlepszych na świecie łąckiej śliwowicy. Smak i moc legendarnego trunku wzmaga otaczająca go aura występku. Jego wytwarzanie i wprowadzanie do obrotu handlowego jest bowiem, jak każdego innego bimbru, zabronione i formalnie rzecz biorąc ścigane prawem.

Wiosną tego roku minister Krzysztof Jurgiel obiecał łąckim sadownikom, że doprowadzi do zalegalizowania śliwowicy. Ale miejscowe władze i mieszkańcy pamiętają, że obecny szef resortu rolnictwa, występując w tej samej roli, zapowiadał to już przed dziesięciu laty. I w rychły przełom, nauczeni długim doświadczeniem, nie bardzo wierzą. O zezwolenie właścicielom sadów śliwkowych na pędzenie kultowego śliwkowego samogonu-od 1989 r. objętego ochroną konserwatorską jako niematerialne dobro kultury-samorządowcy, przedsiębiorcy, działacze gospodarczy, parlamentarzyści związani z Sądecczyzną starają się bezskutecznie już od ponad ćwierć wieku. Łącki trunek ma wielu oddanych miłośników, także wśród stołecznych decydentów, ale także wpływowych przeciwników. Przeszkody-jako że chodzi o kwestię wymiaru i poboru akcyzy-stawia głównie resort finansów. W gminie uważa się, że za ową biurokratyczną inercję odpowiada przemysł spirytusowy, obawiający się nacisków w sprawie legalizacji również wytwarzanej w domach żubrówki, nalewki śląskiej czy łowickiej.

Jak wynika z przekazów historycznych, suszone śliwki z łąckich sadów trafiały do Gdańska i za morze już w XII w. Gmina Łącko, położona nad „zielonym przełomem" Dunajca, na pograniczu Beskidu Sądeckiego, Wyspowego i Gorców to najstarszy w Małopolsce region sadowniczy. Znaczne różnice wysokości, korzystny układ górskich grzbietów, zwięzła, gliniasta gleba, słońce na południowych stokach, sprzyjają nie tylko śliwom, ale także jabłoniom-jabłka łąckie wyróżniają się smakiem, zapachem i silniejszym niż nizinne rumieńcem.

Żydowska i polska tradycja

W XIX w. wysyłano z Łącka nad Motławę do 5 tys. ton owoców rocznie. Już znacznie wcześniej, jak sądzą regionaliści, część zbiorów przeznaczano na śliwowicę. Ale jej udokumentowana historia zaczyna się w 1882 r., gdy na gruncie wydzierżawionym od łąckiej parafii, powstała niewielkiej gorzelnia żydowskiej rodziny Grossbardów. Po I wojnie światowej firma-prawdopodobnie według receptury przywiezionej z Bałkanów, wzbogaconej o miejscowe doświadczenia-produkowała, na skalę już przemysłową, „Koszerną Śliwowicę", trunek najwyższej jakości, niemal dwa razy droższy od spirytusu. Głównym technologiem był u Grossbardów miejscowy fachowiec, Barciuś spod Łącka, który zaszczepił wśród mieszkańców gminy zamiłowanie do jej produkcji domowym sposobem, latami udzielając wybranym sąsiadom rad i wskazówek. Wiedza ta przekazywana jest dziś w łąckich wsiach z pokolenia na pokolenie jako najcenniejsza część lokalnego dziedzictwa. To jeden z niewielu przypadków, gdy tradycja żydowska i polska, zwykle odległe i osobne, złożyły się na nową wartość, która trwa i odradza się każdej jesieni.

Ostatnia obława

Zakład Grossbardów wysadzono w powietrze za okupacji, to co zostało, rozszabrowano i zmarnowano. Władza ludowa przymierzała się do budowy uspołecznionej gorzelni, lecz ostatecznie skupiła się na prześladowaniu mieszkańców gminy, którzy wzięli sprawę śliwowicy we własne, prywatne ręce. Zwarte oddziały milicji na samochodach ciężarowych otaczały całe wsie. Zasądzano rujnujące gospodarstwa grzywny-nawet wtedy, gdy już łącka marka zyskała sławę w całym kraju i kiedy rozsmakowały się w niej instancje partyjne i organy bezpieczeństwa. Ostatnia obława, zimą 1986 r. zakończyła dla kilku sadowników z Kiczni karami grzywny a dla jednego kilkumiesięcznym więzieniem. Od wielu już lat producentów śliwowicy, wpisanej na Listę Produktów Tradycyjnych i chronionej znakiem towarowym przyznanym stowarzyszeniu „Łącka Droga Owocowa" i gminie, się nie ściga. Jej legalizacja-wzorem może być Austria, gdzie prawo pędzenia tradycyjnych alkoholi przyznała góralom już cesarzowa Maria Teresa-stała się natomiast konieczna dla ratowania renomy marki.

Zmora podróbek

Każdy z łąckich producentów jest w stanie zgodnie z zasadami sztuki wytwarzać w swym gospodarstwie 15-50 l trunku rocznie - łącznie to nie więcej niż 3 tys. l. Na 1 l potrzeba 6-8 kg śliwek. Śliwowica jest zatem droga. Jej cena może sięgać nawet 80 zł za półlitrową butelkę. Część z sadowników ulega pokusie-do węgierek dosypuje się damascenki i uleny, dodaje do śliwek cukier i drożdże a do gotowego produktu spirytus. Na rynek i to w całym kraju trafiają też ordynarne podróbki-roztwory spirytusowe ze sztucznym śliwkowym aromatem. Może się zdarzyć, że prawdziwa łącka śliwowica-o łagodnym, czystym smaku, subtelnym aromacie węgierek dojrzewających w słońcu późnego lata i mocy ponad 70 proc., wnikająca do żył jak ogień-stanie się tylko wspomnieniem.

Od kilku tygodni w dziesiątkach zagród w Kiczni, Czarnym Potoku, Zagorzynie i innych wsiach gminy Łącko fermentuje w dębowych beczkach, śliwka węgierka. Wkrótce, gdy fermentacja dobiegnie końca, a owoce staną się gorzkawe, najczęściej z początkiem adwentu, rozpocznie się decydujący etap produkcji śliwkowego bimbru-pędzenie. Szanujący się wytwórca destyluje śliwowicę co najmniej dwa, a zwykle trzy razy. Potrzebny jest parnik, miedziana rurka i beczka z zimną wodą, przede wszystkim zaś czas i wielka cierpliwość. Tajemnica jakości tkwi w utrzymaniu stałej, właściwej dla określonego surowca temperatury.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Regiony
Dolny Śląsk zaprasza turystów. Szczególnie teraz
Regiony
Odważne decyzje w trudnych czasach
Materiał partnera
Kraków – stolica kultury i nowoczesna metropolia
Regiony
Gdynia Sailing Days już po raz 25.
Materiał partnera
Ciechanów idealny na city break