Polscy żeglarze lodowi po raz ostatni wrócili z bojerowych mistrzostw świata bez medalu dosyć dawno temu, bo w 2009 r. (impreza organizowana jest co roku). Od tamtej pory zdobyli aż 18 medali, w tym siedem złotych. Mało tego, zdarzało im się nawet zajmować wszystkie miejsca na podium.
Od lat o sile naszej reprezentacji stanowią zawodnicy z Warmii i Mazur. I podczas tegorocznych mistrzostw na jeziorze Kegonsa w stanie Wisconsin w USA dzięki nim znów było biało-czerwono.
Czwarty z rzędu i jedenasty w karierze tytuł zdobył Karol Jabłoński (OKŻ Olsztyn), który wyprzedził reprezentanta gospodarzy Matta Struble. Trzecie miejsce zajął Michał Burczyński (AZS UWM Olsztyn), czwarte Robert Graczyk, a szóste Tomasz Zakrzewski (obaj MKŻ Mikołajki).
– Brak medalu naszej reprezentacji na pewno byłby dużym rozczarowaniem, bo to my mamy u siebie najbardziej utalentowanych i utytułowanych zawodników – powiedział „Rzeczpospolitej" Karol Jabłoński tuż po powrocie ze Stanów Zjednoczonych. – Ale pamiętajmy też, że bojery są bardzo trudnym sportem. To nie jest tak, że Jabłoński i inni Polacy mają licencję na medale, my po prostu robimy dosłownie wszystko, żeby je zdobywać. Wydajemy przy tym dużo pieniędzy i poświęcamy mnóstwo czasu, przygotowując się do startów w pełni profesjonalnie, mimo że to wciąż sport amatorski – dodał.
Bojery uczą, jak lepiej czuć wiatr
Jabłoński swoje pierwsze bojerowe mistrzostwo świata zdobył 1992 r. w Szwecji w wieku 30 lat. Od tamtej pory tytuły dla Polski zdobywali oprócz niego także Tomasz Zakrzewski (2012 i 2013) oraz Michał Burczyński (2006 i 2010), czyli dziś zawodnik zaledwie 36-letni.