Klub ze stolicy Warmii i Mazur przypomina dziś starą, dziurawą łódź, która wprawdzie jeszcze płynie, ale tylko dlatego, że załoga na bieżąco wylewa wodę z pokładu. Wygląda na to, że Warmia Traveland dokończy tegoroczne rozgrywki pierwszej ligi, ale jej problemy finansowe nie znikną, dopóki nie znajdzie się poważny sponsor. A tego jak na razie nie widać na horyzoncie.
O pogłębiających się problemach finansowych klubu z Olsztyna mówiło się już od miesięcy, ale dopiero w styczniu działacze zaczęli otwarcie przyznawać, że pojawiła się realna groźba wycofania drużyny z rozgrywek. – To, że finanse w naszym klubie są dużym problemem, nie jest żadną nowością. Była o nich mowa już przed rokiem, kiedy nie udało się nam awansować do ligi zawodowej. Niestety, wycofał się też jeden ze sponsorów, a nie udało się nam pozyskać kolejnego. Negocjowaliśmy wprawdzie z jedną ze spółek Skarbu Państwa, ale niestety jej zarząd został odwołany i temat upadł. Szkoda, bo byliśmy dosłownie za pięć dwunasta, ustalaliśmy już praktycznie treść umowy sponsorskiej – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Stanisław Tunkiewicz, prezes Warmii Traveland.
Piłkarze: żadnych renegocjacji nie będzie
Klub zamknął ubiegły rok ze stratą ok. 80 tys. zł. Jesienią zaczęły się poślizgi z wypłatami dla zawodników, pojawiły się również zaległości względem ośrodka sportu i rekreacji za wynajem hali Urania od miasta. Aby ratować sytuację, władze klubu zwróciły się nawet do... zawodników, aby zmniejszyć ich pensje. – Po prostu nie chcieliśmy pogłębiać naszego długu, tylko stopniowo, małymi kroczkami z niego wychodzić. Propozycja była taka, że w przypadku znalezienia sponsora wszystko później chłopakom wyrównamy. Musieliśmy wyjść z taką propozycją, ponieważ pamiętajmy, że dla nas jedynymi kosztami są hala, zawodnicy, trenerzy plus wyjazdy i wyżywanie. Więc gdzie jeszcze ten klub ma zejść z kosztów? – rozkłada ręce Tunkiewicz.
Reakcja zawodników była oczywista – tematu nie zamierzali nawet podejmować.
– To było po prostu niepoważne, potraktowano nas jak 15-latków. Podpisujemy na początku sezonu wiążące umowy, umawiamy się na konkretne warunki, dlatego nie zgodziliśmy się na żadne renegocjacje. Nie ma czegoś takiego. Tym bardziej że gdyby kibice usłyszeli, jakie kwoty chłopaki tu zarabiają, byłby to śmiech na sali w porównaniu z wynagrodzeniem piłkarzy czy siatkarzy. Tutaj nikt nie zarabia kokosów – komentuje Marcin Malewski, jeden z czołowych zawodników drużyny, a od niedawna również grający asystent trenera Giennadija Kamielina.