Megagwiazdą największego warszawskiego festiwalu, który zadomowił się na Torze Służewieckim, będzie Kings of Leon. Grupa ma już na koncie siedem albumów, które rozeszły się w 20 mln egzemplarzy. Trzeba pamiętać, że spora część kariery Amerykanów przypadła na czas rewolucji cyfrowej, dlatego lepszą miarą ich popularności jest frekwencja, jaką mogą się pochwalić na koncertach. A od dawna już zapełniają hale i stadiony. Tak samo jest w Polsce, gdzie od lat stanowią atrakcję festiwali.
Obyło się bez bójek
Najnowsza płyta Amerykanów to „WALLS". Przez chwilę mogło się wydawać, że siódmy, wydany w październiku album, przełamał tradycję wcześniejszych, pięciosylabowych tytułów. Tytuł okazał się jednak akronimem słów „We Are Like Love Songs". Pięciu!
Grupa zapowiedziała, że po latach przerwy będzie nagrywać w Los Angeles.
– Po latach podróży postaramy się zmienić scenerię – mówił perkusista Nathan Followill. – Nasze pierwsze dwa albumy zostały nagrane w Los Angeles, więc wrócimy tam, żeby sprawdzić, czy to miasto jeszcze nas inspiruje.
W podtekście tej wypowiedzi były, rzecz jasna, ekscesy, z jakich słynął zespół.