Mieszkańcy również doceniali szanse na przyspieszenie rozwoju nie tylko za pieniądze z kasy miejskiej, ale przy solidnym wsparciu budżetu państwa.
Jednak ostatnio magia takich wydarzeń jakby osłabła. Najmocniej widać to w przypadku igrzysk olimpijskich, zarówno letnich, jak i zimowych. Zwłaszcza w ostatnim przypadku rzeczywistość nie wytrzymuje już konfrontacji z planami komitetów organizacyjnych. Bogate kurorty narciarskie z północnej Europy nie potrzebują już u siebie tłumów gości olimpijskich, wieloletnich remontów i budowania obiektów, które po olimpiadzie nie będą do niczego potrzebne. I bez tego zamieszania oraz kosztów mają wystarczająco wielu gości, co i tak przestaje się podobać lokalnym mieszkańcom.
W miarę rosnącego poziomu zamożności coraz cenniejszy staje się po prostu święty spokój, a tego olimpiada nikomu nie da.
Dlatego szokiem dla wielu były ostatnie decyzje mieszkańców choćby Oslo czy kilku kurortów szwajcarskich, które powiedziały twarde „nie" planom władz. Kubłem zimnej wody okazało się także podobne referendum w Krakowie. Miasto i tak duszące się w smogu nie chciało nawet starać się o prawo do zorganizowania olimpiady.
Z letnimi igrzyskami jest podobnie, ogromne koszty, które mają minimalne szanse na zbilansowanie się, to fanaberia tylko dla bogatych. Igrzyska przestały być traktowane jako impuls do rozwoju miast, tylko raczej pole dla chorych ambicji i ogromnego marnotrawstwa. Czyli naftowe monarchie z Zatoki Perskiej będą zachwycone, pewnie zagoszczą je u siebie.