Rz: Czy dla osób, które śledzą pana spektakle i kojarzą pana przede wszystkim z romantyzmem i mistyką, sięgnięcie po powieść „Panna Nikt" mogło być dużym zaskoczeniem?
Paweł Passini: O tym później, bo chcę przede wszystkim powiedzieć, że długo czekałem na możliwość wystawienia powieści, która po premierze w 1994 roku była dla mnie dużym wydarzeniem.
Miał pan wtedy 17 lat.
Ale pan też pewnie pamięta, jak wyglądały lata 90. Poruszającej, wartościowej literatury ani programów telewizyjnych, jak to się wtedy jeszcze nazywało, dla „dziewcząt i chłopców" nie było. To, co nam proponowano, miało być grzeczne i nijakie, rzekomo wychowawcze. Chodziliśmy w Warszawie na różne działania artystyczne w Starej Prochowni, bywaliśmy w Zamku Ujazdowskim, ale generalnie mieliśmy poczucie wszechogarniającej pustki. A już na pewno nie było żadnego porozumienia ze starszym pokoleniem artystów. Dlatego nie pamiętam nic równie frapującego i odważnego jak „Panna Nikt" Tomka Tryzny. Odszedł od banałów i komunałów na temat okresu dojrzewania i poprzez tę książkę zbudował z nami swoiste porozumienie. Teraz, kiedy pracuję w teatrze, bardzo często myślę o Kasi z „Panny Nikt", młodocianej artystce, buntowniczce. Bywa, że tacy są moi widzowie. Kilka takich Kaś zdarzyło mi się również spotkać w pracy.
Mówimy o Kasi, czyli o pierwszej przyjaciółce Marysi, głównej bohaterki powieści, po jej przeprowadzce z Wałbrzycha.