W sumie ja jestem z wykształcenia organizatorem pracy kulturalno-oświatowej, ale faktycznie pracowałem wtedy w Domu Kultury Kopalni Węgla Kamiennego Zabrze Bielszowice.
Rozpoczął się stan wojenny, byliśmy strasznie przygnębieni tym wszystkim. Ludzie czuli brak perspektyw, byli przytłoczeni tą sytuacją – na ulicach pojawiły się czołgi, żołnierze wchodzili do rzeźnika i sprawdzali, czy czegoś nie ma pod ladą. I myśmy postanowili tego potwora oswoić i zrobić program kabaretowy na ten temat. Bo pierwszy nasz program kabaretowy to był faktycznie stricte polityczny – wraz z Andrzejem Stefaniukiem i Ryszardem Siwkiem, który był pierwszym kompozytorem kabaretu RAK, w domu kultury spróbowaliśmy wyśmiać otaczającą nasz rzeczywistość. Po południu, przy kawie siadaliśmy do fortepianu, coś tam wyprodukowaliśmy. Ten półgodzinny program kabaretowy postanowiliśmy komuś pokazać.
Pierwszy wasz występ odbył się dla górników. I poza cenzurą.
Tak, a dokładnie dla kopalnianych związków zawodowych, bo jeszcze wtedy nie było „Solidarności". Zagraliśmy, a w podziękowaniu dostaliśmy po butelce wódki Vistula. I tak, można powiedzieć, staliśmy się kabaretem komercyjnym. Oczywiście następne występy już musieliśmy dostosować do obowiązujących przepisów. Dziś jest inny rodzaj cenzury, ale wtedy była cenzura formalna, trzeba było iść do Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, złożyć scenariusz i tam dyskutować z tą panią, „co poeta miał na myśli". Pamiętam, że jedną taką piosenkę, którą napisaliśmy z Andrzejem Stefaniukiem, pani z gliwickiej cenzury po prostu wycięła w całości z programu. Nożyczkami. Stwierdziła, że na ten temat w ogóle nie będziemy dyskutować.
To o czym była ta piosenka?
O tym, że czołgi jeżdżą po Bielszowicach. Bo jeździły. Ale i tak ją raz czy dwa zaśpiewaliśmy na scenie. Bo co innego się mówiło w cenzurze, a co innego robiło na scenie. A potem czołgi zniknęły i piosenka się zdezaktualizowała.