Po lecie na połoninach owce wróciły już do swoich zagród. Osad, czyli przeciwieństwo redyku, na Podkarpaciu miał miejsce od połowy września do połowy października. I choć tegoroczny wypas z uwagi na długą zimę rozpoczął się późno (redyk odbył się na początku maja, a nie jak zwykle w połowie kwietnia), to podkarpaccy górale z tego powodu nie ucierpieli. – To był bardzo dobry sezon. Turystów było wielu i chętnie kupowali oni nasze sery. Po raz pierwszy w tym roku bacowie nie jeździli ze swoimi wyrobami na Śląsk czy do Krakowa, bo wszystko schodziło na miejscu – mówi Krzysztof Zieliński ze stowarzyszenia Pro Carpathia, które zajmuje się promocją regionu. – Sprzedawano po sto kilogramów sera tygodniowo – dodaje.
W tym roku wokół bieszczadzkich bacówek wypasało się blisko 5 tys. owiec. Połowa z nich należy do górali z Podhala. – Wielu woli wypasać owce u nas, bo góry są niższe i bardziej zielone – tłumaczy Krzysztof Zieliński.
Tradycje pasterskie na Podkarpaciu sięgają średniowiecza. Zapoczątkowali je wędrujący przez Karpaty pasterze bałkańscy, którzy ostatecznie osiedli w Bieszczadach. W późniejszym okresie kultywowali je Łemkowie, ale tradycje przerwała akcja „Wisła". – Dziś pasterstwo powoli się odradza. Zwłaszcza coraz chętniej zajmują się tym młodzi – tłumaczy Zieliński.
Przybywa też szkoleń, w czasie których można uzyskać kwalifikacje bacy i juhasa. Posiadanie takiego certyfikatu ułatwia uzyskanie środków unijnych na pasterski biznes.