Opener zagrał po raz 15. I to jak podali organizatorzy – rekordowo, bo dla aż 120 tysięcy osób. Zresztą dużą frekwencję było widać. Wielokrotni opener'owicze poruszający się od lat w tej samej przestrzeni mogli łatwo nie tylko zauważyć, ale wyczuć zwiększoną liczbę osób. Większy ścisk na alejkach, więcej zajętej przestrzeni przed główną sceną. No i korki większe.
Sam festiwal mocno odbiega od tego z pierwszych lat. Zmieniło się wiele, bo przecież rzeczywistość, szczególnie ta technologiczna była inna. Gdy Open'er się rodził, nie było social mediów i smartfonów, a przez to wolniejszy obieg informacji i inny sposób komunikacji. No i inny marketing.
Dlaczego o tym piszę? Bo dzisiaj Open'er to nie tylko festiwal, ale multimedialne miasteczko rozrywki połączonej z gigantycznym marketingiem. Obok strefy gastronomicznej wydającej jedzenie z foodtrucków i alkohole, kwitną usługi. Jest strefa modowa, z wybiegiem i sklepikami. Pojawił się fryzjer, a nawet punkt lepienia wianków. Są też kino, teatr i obowiązkowe punkty z tzw. misją (eko-los zwierząt-wiedza seksualna).
Najlepiej jednak marketingowe zadanie domowe odrobiły duże koncerny. Na Open'erze były już dawno, ale banalne stoiska z hostessami i ulotkami nie wytrzymywały konkurencji z roztańczonymi scenami wszelkich napojów. A wszystkie firmy szukają wciąż nowych pomysłów na ściągnięcie klienteli. Dużą popularnością cieszyły się tym razem wszelkie odmiany tzw. fotobudek – jeden z koncernów przygotował nawet ściankę do pozowania skoku ze sceny na publiczność. Inny próbował ściągać do siebie chilloutową publiczność sceną imitującą plażę i wiszącymi hamakami.
Wraz ze rozwojem oferty rozrywkowej zmniejszył się jednak nieco line up. W porównaniu do edycji sprzed kilku lat ubyło scen, jest też mniej koncertów. Tegoroczny festiwal pogodził jednak czterdziesto- i dwudziestolatków. Pierwszych zaspokoił Red Hot Chili Peppers, drugich Wiz Khalifa, jednych i drugich Florence and The Machine, a deser w postaci Pharrella Williamsa był już dla wszystkich, w tym rodzin z dziećmi. Fajnym pomysłem było zaproszenie Zbigniewa Wodeckiego i Mitch & Mitch, którzy razem święcą sukcesy. Dobry przykład łączenia starego z nowym.