Rz: Niedawno podczas Orlen Warsaw Maraton obronił pan tytuł mistrza Polski. Czy było trudniej niż w zeszłym roku?
Artur Kozłowski: W poprzednich mistrzostwach walczyłem o minimum olimpijskie. Miałem swojego „zająca", od startu starałem się biec równym tempem. Co prawda nie złamałem minimum, które wynosiło 2:11.30, ale zdobyłem mistrzostwo Polski, a to był kolejny warunek wyjazdu do Rio, o ile pobiegnie się w czasie poniżej 2:12.30. Ja miałem wtedy 2:11.56. Cel więc zrealizowałem. W tym roku postanowiłem, że będę rywalizował o jak najwyższe miejsce. Stąd mój pomysł, żeby zabrać się z pierwszą grupą Kenijczyków, wytrzymać z nimi jak najdłużej i jak się uda, to na końcu zaatakować. Nie wyszło, tak jak chciałem, bo przeciwnicy urwali mi się na 31 kilometrze i biegłem sam, walcząc z silnym wiatrem. Ale cieszę się, że kolejny raz byłem na podium tego prestiżowego maratonu, w dodatku broniąc tytułu.
Co panu daje mistrzostwo Polski w maratonie?
Satysfakcję. W tej części sezonu to był dla mnie najważniejszy bieg i praktycznie od kilku miesięcy wszystko było pod niego ułożone. Nie starałem się jednak za wszelką cenę wypełnić minimum na mistrzostwa świata. Na drugą połowę roku mam inne plany. Chciałbym spróbować pobić mój rekord życiowy (2:10.58) podczas jednego z mocnych maratonów, może w Berlinie pod koniec września albo we Frankfurcie w październiku.
Czy da się wyżyć z maratonu?