Festiwal spełnionych marzeń

- mówi Mirosław Wawrowski, dyrektor Doliny Charlotty i pomysłodawca Festiwalu Legend Rocka, mówi o spotkaniach z legendarnymi rockmanami.

Publikacja: 13.06.2017 10:54

Bob Dylan

Foto: materiały prasowe

Jest pan bodaj jedynym na świecie organizatorem koncertów, w którego domu występowali m.in. Bob Dylan, Robert Plant z Led Zeppelin, The Doors, Deep Purple, ZZ Top, Alice Cooper i Carlos Santana. Co więcej – ma u pana powstać Dom Carlosa Santany, gdzie będzie mieszkać w czasie wizyt i koncertów w Dolinie Charlotty.

Pobierz dodatek specjalny
"Dolina Charlotty - Wypoczynek i Rozrywka"

 

Mirosław Wawrowski: Z Santaną nie było łatwo. Padały pytania, dlaczego ma zagrać na wsi, daleko od lotniska, a nie w Warszawie czy w Gdańsku. Kiedy już przyleciał, żeby ominąć korki, jechaliśmy do Doliny dziurawymi kaszubskimi drogami, z czego Carlos miał wielką uciechę. W międzyczasie poznał moją historię – o tym, że pierwszy raz „Black Magic Woman" usłyszałem jako 14-latek w remizie w Ustce, oraz o tym, jak spełniają się moje muzyczne marzenia, bo na cześć Santany zbudowałem amfiteatr, do którego przyjechał. Zakochał się w Dolinie. A przed koncertem, zanim wszedł na scenę, bez opieki ochroniarzy spacerował w tłumie fanów, który oszalał z radości. Nie mógł się doczekać rozpoczęcia występu, zaczął grać półgodziny wcześniej i zapowiedział, że skończy dopiero wtedy, jak mu wyłączymy prąd. Osobisty ochroniarz Carlosa mówił mi, że nie widział szefa w takiej euforii od dziesięciu lat. A potem miała miejsce następująca sytuacja: zadzwoniła szefowa mojego marketingu, żebym przyszedł na scenę, bo jest dramat i Santana nie chce grać. Pomyślałem, że chwilę byłem w muzycznym raju, a teraz zaczyna się piekło. Mało nie dostałem zawału serca. Pełen najczarniejszych myśli szedłem na scenę, gdzie okazało się, że senior Carlos zrobił mi najprzedniejszy kawał: wkręcił mnie! Poprosił mnie do siebie i wręczył swoją gitarę z dedykacją „Dla Mirka z miłością i szacunkiem" oraz bukiet białych róż. Zgodził się też wykorzystywać urywki koncertu w reklamach festiwalu oraz Doliny Charlotty. Z podkładem przeboju „Europa" mówi, że w naszej dolinie poznał swój nowy dom. Czy można chcieć od życia czegoś więcej?

Jaką budowlę pan postawi?

Myślę o poświęconym Carlosowi domu-galerii-muzeum. Mamy już pierwszy eksponat do kolekcji, czyli gitarę Santany, którą podarował mi podczas swojego pierwszego koncertu w Dolinie. Są też szeroko zakrojone plany, koncepcja domu i jego wizualizacja. Na pewno znajdzie się tam mała sala koncertowa, a także multimedialna historia wszystkich płyt gitarzysty – tych, które trzymam w swoim kantorku. Na górze zaś zbudujemy kilka pokoi, w których Carlos będzie mieszkał, odwiedzając Dolinę. Ze wspólnym przyjacielem Santany Francisem uruchomiliśmy już na Facebooku stronę zatytułowaną Santana House of Memories, której celem jest skrzyknięcie wszystkich fanów na świecie i zbiórka pamiątek związanych z wybitnym gitarzystą. Rozpoczęliśmy tę akcję, ale też musieliśmy lekko wyhamować ze względów administracyjnych. Chodzi o to, że moja spontaniczna inicjatywa budowy domu wymaga zmiany planu zagospodarowania Doliny Charlotty, a to w naszych warunkach musi trochę potrwać. Jesteśmy jednak wciąż pod parą i mam nadzieję, że tak szybko, jak się da – Dom Carlosa Santany stanie w Strzelinku.

Bob Dylan, pierwszy i jedyny rockowy laureat literackiej Nagrody Nobla, nie pojawiał się w Sztokholmie na królewskiej gali związanej z przyznaniem wyróżnienia, ale zagrał na Festiwalu Legend Rocka. Jak pan wspomina tę wizytę?

Postawa amerykańskiego barda może szokować osoby, które nie interesują się dokładnie jego biografią, ale ja nie jestem wcale zaskoczony. Jest on osobą bardzo specyficzną. To gwiazda niemieszcząca się w kanonach gwiazdorstwa. Praktycznie nie udziela wywiadów, nie tylko się nie fotografuje, ale również na scenie często ustawia się bokiem, żeby pozostać w cieniu, poza zasięgiem reflektorów, z twarzą ukrytą za rondem kapelusza. Bije rekordy małomówności. Potwierdzał to Robert Plant w czasie swojej wizyty w Dolinie Charlotty. Opowiadał, jak wielki Bob zaprosił do nagrania płyty Marka Knopflera z Dire Straits. A potem nie odezwał się do niego słowem przez miesiąc! Tym większe cuda działy się w Charlotcie i jestem pewien, że na Boba zadziałała magia Doliny, a dokładnie mówiąc, podziemne cieki, emanujące dobrą energią. Otóż po koncercie, który zdaniem wielu znawców działalności muzyka był lepszy od innych, Dylan podszedł do mnie w kulisach, poklepał mnie po twarzy i powiedział: „Świetne miejsce, świetny koncert, świetna publiczność. Chciałbym tu jeszcze kiedyś powrócić!". Gdybym komuś niezorientowanemu powiedział, że nasza rozmowa trwała aż 30 sekund – pewnie by mnie wyśmiał, bo co to jest 30 sekund?! Ale gdy rozmawiałem o tym z agentem Boba w Londynie, który zajmuje się jego interesami od 40 lat, więc zna Dylana jak nikt inny – nie mógł uwierzyć w to, co słyszy i nazwał mnie najszczęśliwszym organizatorem koncertów na świecie, którego spotkało wyjątkowe wyróżnienie. Było wyjątkowe tym bardziej, że Dylan, jak wiadomo niedający autografów, nie tylko obdarował mnie czułym klepnięciem po twarzy, ale dał również plakat zapowiadający koncert w Charlotcie z własnoręcznym autografem! Szczególnie ta historia londyńskiemu agentowi wydała się niewiarygodna. Na dowód chciałem mu pokazać plakat, on chciał go kupić, ale nie wyłożył 10 tysięcy dolarów, więc się nie dogadaliśmy. Korzystają na tym goście Doliny, którzy mogą go podziwiać we foyer hotelu.

Wspomniał pan już o wizycie Roberta Planta. Czym pana zaskoczył?

Nie będę ukrywał, że choć nie należę do osób strachliwych, to wizyty Roberta, czyli największego głosu w historii rocka, obawiałem się, słyszałem bowiem, że bywa osobą chimeryczną. Aby uniknąć niepotrzebnej huśtawki nastrojów, postanowiłem gasić ewentualny pożar emocji już na lotnisku, zwłaszcza że stamtąd do Doliny Roberta czekała nie najkrótsza podróż – co z tego, że przez piękne łąki, lasy? Czekałem więc u drzwi samolotu, a kiedy Plant zszedł pod schodach, otworzyłem ramiona i powiedziałem:

„Czekałem na Ciebie wiele lat!. „To nieprawda: czekałeś, aż potanieję!" – odpowiedział, doprowadzając wszystkich do wybuchu śmiechu.

Wbrew temu, co o nim mówiono, okazał się niezwykle sympatycznym facetem. Połączyło nas też wielkie upodobanie do jeszcze większych ilości kawy. Przyjął zaproszenie do domu na wyspie, gdzie spożyliśmy razem trwającą kilka godzin kolację, za którą inni zapłaciliby wiele milionów dolarów. Robert zdecydowanie różni się od muzyków, których gościłem: to człowiek skłonny do refleksji, wręcz myśliciel, a nawet filozof! Okazało się, że łączą nas jeszcze dwie sprawy. Pierwsza to Maroko i Marrakesz, gdzie przebywałem długo, on zaś nagrał tam płytę. Zauważył też implant w moim prawym ramieniu, dodał, że ma podobny i powiedział coś, co szczególnie mnie wzruszyło: „Jesteśmy więc jak bracia!". Podczas kolacji opowiedział historię swojego życia. Myślę, że to bardzo pomogło następnego dnia, kiedy przeżyłem największy koncertowy thriller w swoim życiu. Firma, która ustawiała scenę, nie zabezpieczyła jej dokładnie przed deszczem i podczas próby sprzęt został zalany, wywołując spore zagrożenie. Niewiele brakowało, a koncert by się nie odbył. Ostatecznie Robert powiedział:

„Zaśpiewam, ale jeśli spadnie choć jedna kropla – schodzę ze sceny". Kiedy zaczął, patrzyłem to na niego, to na niebo. Na szczęście się ulitowało nade mną, nie padało, a Robert dał wspaniały show, śpiewając wiele klasyków Led Zeppelin.

A co mówił panu nasz wielki rodak Ray Manzarek z The Doors?

Z nim było bardzo wesoło, bo to był dusza człowiek. Wspominał oczywiście o swoim polskim pochodzeniu i początkach The Doors, które założył z Jimem Morrisonem na plaży w Los Angeles. Był zachwycony Doliną, ponieważ długo jechał z kolegami przez lasy nocą i hotel objawił się nagle, niemal w magiczny sposób – wspaniale podświetlony, otoczony świeżą, pachnącą roślinnością. Ray wspominał, że to była wyjątkowa chwila. Świetnemu koncertowi nie przeszkodziło nawet to, że cały czas lał deszcz, znakomita ilustracja „Riders on The Storm". Nasze spotkanie musiało zapaść Manzarkowi w pamięć, bo minęło kilka miesięcy i na maila przyszło pytanie, co porabiam i kiedy odwiedzę go w Los Angeles. Niestety, był już chory i nie zdążyłem. Na szczęście zdążył być gościem w moim rockowym domu.

Deep Purple grało w Dolinie dwukrotnie.

I nie ukrywam, że pierwszy koncert podobał mi się bardziej, choć przecież oni nigdy nie schodzą poniżej światowego poziomu. Z ich wizyty w pamięci pozostała mi anegdota Rogera Glovera z jego Facebooka. Opisywał podróż zespołu z lotniska, żartując z brawury kierowcy, pisząc, że mało nie zabił muzyków na zakrętach. Deep Purple, już stateczni panowie, poprosili potem, żeby podróż powrotną odbyć w spokojniejszej aurze. Na ich życzenie podstawiliśmy inny autobus z innym kierowcą. Niedaleko jednak ujechał i się popsuł. Trzeba było ściągnąć zastępczy. Wtedy, ku przerażeniu Glovera, powrócił pierwszy kierowca. No, ale jeśli gra się „Gwiazdę autostrady" czy „Króla szybkości" – można się spodziewać, że kierowcy będą chcieli dorównać bohaterom przebojów!

Co panem kierowało, gdy podejmował się pan organizacji festiwalu – pasja czy chęć wypromowania kompleksu hotelowego z zoo i spa?

Żeby to wytłumaczyć, muszę przypomnieć czasy mojej młodości i mojego pokolenia. Studiowałem medycynę w Gdańsku na przełomie lat 70. i 80., co przypadło również na czas stanu wojennego. Muzyka rockowa była dla mnie jedyną nadzieją i przepustką do świata wolności. Pamiętam, jak leżeliśmy z kolegami w akademiku na łóżkach, patrzyliśmy w sufit i marzyliśmy o lepszym świecie, który nie był aż tak daleko, bo w Berlinie – za murem. A jego symbolem stała się właśnie muzyka – Boba Dylana, Carlosa Santany, Led Zeppelin, Deep Purple czy Black Sabbath. Nic innego nie mieliśmy. Z tą muzyką zrosła się moja młodość, pierwsze uczucia, miłość, czyli to, co w życiu najpiękniejsze. Z tym większą przyjemnością wracam do przebojów z tamtych lat, organizując Festiwal Legend Rocka.

 

Partnerem artykułu jest dolina Charlotty Resort & Spa.

Jest pan bodaj jedynym na świecie organizatorem koncertów, w którego domu występowali m.in. Bob Dylan, Robert Plant z Led Zeppelin, The Doors, Deep Purple, ZZ Top, Alice Cooper i Carlos Santana. Co więcej – ma u pana powstać Dom Carlosa Santany, gdzie będzie mieszkać w czasie wizyt i koncertów w Dolinie Charlotty.

Pobierz dodatek specjalny
"Dolina Charlotty - Wypoczynek i Rozrywka"

Pozostało 96% artykułu
Regiony
Dolny Śląsk zaprasza turystów. Szczególnie teraz
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Regiony
Odważne decyzje w trudnych czasach
Materiał partnera
Kraków – stolica kultury i nowoczesna metropolia
Regiony
Gdynia Sailing Days już po raz 25.
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał partnera
Ciechanów idealny na city break