Jest pan bodaj jedynym na świecie organizatorem koncertów, w którego domu występowali m.in. Bob Dylan, Robert Plant z Led Zeppelin, The Doors, Deep Purple, ZZ Top, Alice Cooper i Carlos Santana. Co więcej – ma u pana powstać Dom Carlosa Santany, gdzie będzie mieszkać w czasie wizyt i koncertów w Dolinie Charlotty.
Pobierz dodatek specjalny
"Dolina Charlotty - Wypoczynek i Rozrywka"
Mirosław Wawrowski: Z Santaną nie było łatwo. Padały pytania, dlaczego ma zagrać na wsi, daleko od lotniska, a nie w Warszawie czy w Gdańsku. Kiedy już przyleciał, żeby ominąć korki, jechaliśmy do Doliny dziurawymi kaszubskimi drogami, z czego Carlos miał wielką uciechę. W międzyczasie poznał moją historię – o tym, że pierwszy raz „Black Magic Woman" usłyszałem jako 14-latek w remizie w Ustce, oraz o tym, jak spełniają się moje muzyczne marzenia, bo na cześć Santany zbudowałem amfiteatr, do którego przyjechał. Zakochał się w Dolinie. A przed koncertem, zanim wszedł na scenę, bez opieki ochroniarzy spacerował w tłumie fanów, który oszalał z radości. Nie mógł się doczekać rozpoczęcia występu, zaczął grać półgodziny wcześniej i zapowiedział, że skończy dopiero wtedy, jak mu wyłączymy prąd. Osobisty ochroniarz Carlosa mówił mi, że nie widział szefa w takiej euforii od dziesięciu lat. A potem miała miejsce następująca sytuacja: zadzwoniła szefowa mojego marketingu, żebym przyszedł na scenę, bo jest dramat i Santana nie chce grać. Pomyślałem, że chwilę byłem w muzycznym raju, a teraz zaczyna się piekło. Mało nie dostałem zawału serca. Pełen najczarniejszych myśli szedłem na scenę, gdzie okazało się, że senior Carlos zrobił mi najprzedniejszy kawał: wkręcił mnie! Poprosił mnie do siebie i wręczył swoją gitarę z dedykacją „Dla Mirka z miłością i szacunkiem" oraz bukiet białych róż. Zgodził się też wykorzystywać urywki koncertu w reklamach festiwalu oraz Doliny Charlotty. Z podkładem przeboju „Europa" mówi, że w naszej dolinie poznał swój nowy dom. Czy można chcieć od życia czegoś więcej?
Jaką budowlę pan postawi?