W sklepikach ponoć króluje tandeta, turyści w góralskich kapelusikach spacerują tylko w górę i w dół, a w przestrzeni królują architektoniczne potworki. Wszystko to prawda, ale postawię tezę obrazoburczą, że akurat w tym miejscu ma to również pewien urok. A marudzenie na Zakopane występowało od dawna.
Najczęściej występujący obecnie wątek to tragiczna zabudowa i usilne wpychanie obiektów komercyjnych tam, gdzie nie trzeba. Zgoda. Ale czy rzeczywiście było tak świetnie przed powstaniem tej zabudowy? Onegdaj Kornel Makuszyński również na Zakopane marudził (przypomniał to m.in. w najnowszej jego biografii Mariusz Urbanek), ale w zupełnie inny sposób. Pisał: „Miasto o ambicjach »zimowej stolicy Polski« to dziura, jakich mało, licha inicjacja kurortu. Brudna, zaniedbana i ciemna. Wieś na drodze od Trzaski do Karpowicza. Po lewej stronie Giewont, po prawej Gubałówka, a w środku deszcz (...) Nie da się przejść na drugą stronę Krupówek, żeby nie stracić w jakiejś dziurze przednich zębów, a w błotnych bajorach na środku ulicy można łatwo utonąć. Jednym słowem – tak źle i tak niedobrze. Inna sprawa, to niedopasowani turyści, inni niż ci dawni, wrzeszczący i psujący klimat. Ale... czy to znów jakaś nowość? Już dawno temu, w roku 1926 Andrzej Strug pisał, że historyczne, epokowe i jedyne w Polsce Zakopane spadło do rzędu jakiejś Krynicy, Szczawnicy, Ciechocinka, Inowrocławia (...). Tej bandzie letników było absolutnie wszystko jedno. Słyszano na własne uszy, jak pewne towarzystwo paskarsko-warszawskie głośno i publicznie tuż w obliczu Giewontu unosiło się nad wyższością Skolimowa! Inni po prostu nie zważali na góry. Reszta nawet ich zupełnie nie widziała ślepymi od głupoty oczami. Robili tutaj to samo, co wszędzie – jedli, pili, grali w karty, plotkowali, tańczyli, flirtowali. Przynosili ze sobą pusty zamęt i zgiełk, swój hałaśliwy, arogancki obyczaj i masę pieniędzy".