Reklama

Na początku był „Szeryf”

Pokoleniu dojrzałych kibiców Drzonków kojarzy się z pięciobojem nowoczesnym oraz tym, który to wszystko wymyślił – Zbigniewem Majewskim, którego interesowały wyłącznie sprawy na granicy rozsądku.

Publikacja: 05.05.2016 23:00

Zbigniew Majewski „Szeryf” podczas jednej ze swoich podróży

Zbigniew Majewski „Szeryf” podczas jednej ze swoich podróży

Foto: PAP, Krzysztof Świderski Krzysztof Świderski

Był rok 1980. Polska Kronika Filmowa pojechała do Drzonkowa sfilmować Ośrodek Pięcioboju Nowoczesnego i Jeździectwa Lubuskiego Klubu Sportowego Lumel.

Wyszło niespełna półtorej minuty biało-czarnych scen w kronice PKF 80/30A. Tytuł banalny: „Ośrodek w Drzonkowie". Pierwsze ujęcia – pływalnia, potem hala z szermierzami, strzelnica. Sportowiec na pierwszym planie mierzy do tarczy, na pierwszy rzut oka to chyba nawet Janusz Peciak (charakterystyczny wąsik), ale pewności mieć nie można, bo tłumiące hałas słuchawki i duża czapka z daszkiem utrudniają rozpoznanie.

Lektor czyta:

– Zespół hal treningowych i niezbędnych urządzeń sportowych powstał w dużej części z inicjatywy społecznej, dzięki staraniom Zakładów Elektronicznych Lumel, które rozszerzyły w ten sposób program wypoczynkowo-rekreacyjny dla swej załogi.

Pojawiają się konie.

Reklama
Reklama

– W Drzonkowie nawet koniom stworzono odpowiednie warunki do tak zwanej odnowy biologicznej. Można się tu również nauczyć jeździectwa w obecności najlepszych trenerów opiekujących się kadrą pięcioboistów – słyszymy.

Pod koniec relacji widać dwa korty tenisowe. Na nich trener pokazuje gromadzie dzieciaków bekhend.

– Szkółka tenisowa ma zasięg ogólnopolski. Służy nie tylko entuzjastom tego szlachetnego sportu z pobliskiej Zielonej Góry, ale trenują tu też dzieci z warszawskiego klubu MKS Mera – mówi lektor. Koniec.

Droga z Wileńszczyzny

Minuta i 28 sekund nie zmieszczą wiele, ale kronikarze tamtych lat raczej się nie przyłożyli. Grzech najważniejszy – nie chcieli zauważyć postaci Zbigniewa Majewskiego, choć każda opowieść o sportowym Drzonkowie powinna zaczynać się i kończyć na „Szeryfie".

Kim był Majewski, nie da się opowiedzieć na skróty. Nie mieścił się w żadnych ramach. Urodził się w Wilnie, rocznik 1932. Koniec wojny oznaczał dla rodziny Majewskich długą podróż na zachód, szukanie nowego domu. Zakotwiczyli w okolicach Czarnkowa nad Notecią, bo ojcu Zbigniewa, panu Tomaszowi, z zawodu technikowi budowy dróg, chciało się mieszkać na wsi.

Zbyszek, jeden z czwórki braci Majewskich, poszedł uczyć się do Technikum Leśnego. Znalazł kolegów, też przesiedleńców, nawet z Sybiru, z którymi od 1948 roku zaczął działać w organizacji Zemsta Lasu. Urząd Bezpieczeństwa wykrył spiskowców, dla młodego Majewskiego oznaczało to rok więzienia z zawieszeniem na trzy lata i pozbawienie praw uczniowskich.

Reklama
Reklama

Ojciec wysłał syna do Sulechowa, by tam u kuzyna uczył się fachu w zakładzie fotograficznym. Długo to nie trwało i młodzieniec znów zmienił zajęcie, zajął się sportem w Kolejarzu, poszedł do Liceum Pedagogicznego, wreszcie wzięto chłopaka do wojska, w którym odkryto w nim zdolnego pieśniarza i tancerza. Przygody garnizonowe to osobna opowieść w jego niezwykłym życiorysie.

Po wojsku znalazł się w młodzieżowym Zrzeszeniu Sportowym Zryw w Zielonej Górze, został organizatorem życia sportowego. Duch niespokojny gnał go zawsze do wyzwań, o których formalnie rzecz biorąc, nie powinien nawet myśleć. Ale myślał i realizował pomysły, jakich nie miał w tamtych czasach nikt inny.

Dom przy strumyku

Zanim wylądował w Drzonkowie, zdążył wychować w Zielonej Górze najsilniejszą w Polsce grupę skoczków wzwyż (Edward Czernik to jego wychowanek), odbudował miejscowy stadion, przyłożył się do stworzenia Wunderteamu i na zawsze został przyjacielem Jana Mulaka. Bez papierów trenerskich, bez uniwersytetów, za to z energią, zapałem i uporem, którymi pokonywał każdą przeszkodę.

W Drzonkowie znalazł się, bo potrzebował nowych wyzwań. Wieś (dziś już oficjalnie dzielnica miasta) leży niespełna 10 km od centrum Zielonej Góry, ale każdy, kto tam był, wie, że jest tam pięknie – zieleń, spokój, czysta przestrzeń.

Majewski miał tam od 1969 roku dom przy strumyku, gospodarstwo z hodowlą zwierząt futerkowych (potem doszły konie i psy), ale wyobraźnia wciąż podsuwała mu nowe pomysły. Chodził z nimi do lokalnych sekretarzy PZPR, do władz samorządowych, do dyrektorów Lubuskich Zakładów Aparatury Elektrycznej Mera-Lumel, które pomagały mu przy lekkoatletach.

Niełatwo powiedzieć, za co pokochał pięciobój nowoczesny. Może, jak niemal zawsze, z przekory, bo lubił zmagać się z materią, której nie znał. Konie też pokochał jakby wbrew sobie, bo pierwsze próby jeździeckie, jakie podjął kiedyś w Stadzie Ogierów w Sierakowie Wielkopolskim, pokazały, że do jazdy wierzchem talentu nie miał wcale.

Reklama
Reklama

Cuda na budowie

Ośrodek miał być zatem pięciobojowy i jeździecki, ale nie tylko, obowiązkowo z pływalnią, strzelnicą, halą sportową, ujeżdżalnią i stadionem, ale też z hotelikiem i miejscem dla dzieci ze szkół mistrzostwa sportowego.

Wszystko powstawało sposobem. Majewski zaczął od koni, bo wymagały najwięcej starań. W oficjalnych papierach stoi napisane, że ośrodek zaczął być budowany we wrześniu 1975 roku (wtedy zapadła zgoda władz na wydzierżawienie od Dyrekcji Lasów Państwowych czterech hektarów terenu w Drzonkowie), ale prawda była taka, że „Szeryf" zaczął robotę na dziko dwa lata wcześniej. Partia kontrolowała, ale przymykała oczy, bo znajomy sekretarz lubił konie. Zwierzęta pojawiły się w Drzonkowie niebanalnie: dwa były prezentem od warszawskiego klubu Lotnik, potem źrebaki dała dyrekcja PGR w Zaborze, pomogła też akcja Majewskiego: „Konia z rzędem dla Drzonkowa".

Dlatego po sześciu tygodniach od formalnej daty rozpoczęcia budowy w ośrodku stała już w cudowny sposób gotowa stajnia z 12 boksami wypełniona końmi, paszarnia, pokój dla masztalerzy oraz kawiarnia z kominkiem. A rok później w Drzonkowie odbyły się pierwsze mistrzostwa świata juniorów w pięcioboju nowoczesnym, bo wola Majewskiego sprawiła, że był już gotowy hipodrom z trybuną, sala szermiercza, strzelnica, siłownia oraz pensjonat.

Od Peciaka do Peciaka

Do igrzysk w 1976 roku pięciobój funkcjonował w Polsce na uboczu wielkiego sportu. Olimpijska pieczęć, dana dyscyplinie przez samego barona Pierre'a de Coubertin, pomagała przetrwać, ale sukcesy na igrzyskach były umiarkowane – przed wojną 12. miejsce Zenona Małłysko w Amsterdamie (1928), po wojnie 7. miejsce Stanisława Przybylskiego w Rzymie (1960) i 13. Ryszarda Wacha w Monachium (1972). Rządzili Szwedzi, Węgrzy, Rosjanie. W stolicy Bawarii debiutował też Janusz Gerard Pyciak-Peciak, był 21.

To dzięki talentowi zadziornego chłopaka z Warszawy pięciobój znalazł na wiele lat drogę do serc polskich kibiców. Peciak zaczynał jako piłkarz wodny, ale był trochę za drobny na tę walkę atletów, przenosiny do pięcioboistów w Legii okazały się świetnym wyborem. Po dwóch latach treningu był w kadrze narodowej, od 1974 roku seryjnie wygrywał mistrzostwa Polski. Gdy w 1976 roku został złotym medalistą olimpijskim, to kolejne mistrzostwa kraju w Drzonkowie przyjechało oglądać kilkadziesiąt tysięcy osób. Nagle pięciobój nowoczesny został sportem narodowym.

Reklama
Reklama

Dzieło Majewskiego wyprzedziło ten czas i zrobiło furorę także dlatego, że pomysł „Szeryfa" pokazał drogę rozwoju pięcioboju. Kiedyś każdą konkurencję nawet na najpoważniejszych zawodach rozgrywano w innym miejscu, z treningami było podobnie – basen kilometry od strzelnicy, strzelnica jeszcze dalej od ośrodka jeździeckiego i terenów biegowych. Przejazdy były oczywistym mozołem dla sportowców, widzów i organizatorów.

Wylęgarnia sław

Drzonków dał pięciobojowi nową wizję, dlatego działacze ówczesnej Międzynarodowej Unii Pięcioboju Nowoczesnego i Dwuboju Zimowego w zachwytach mówili, że ośrodek na ziemi lubuskiej jest najpiękniejszy i najbardziej funkcjonalny na świecie.

Sukcesy Peciaka, który rok po igrzyskach w Montrealu został w San Antonio mistrzem świata (jeszcze w drużynie ze Zbigniewem Paceltem i Sławomirem Rotkiewiczem), podbiły nastroje. Siłą rzeczy w Drzonkowie zaczęli trenować najlepsi, w kraju emocjonowano się rywalizacją klubów Lumel–Legia, niekiedy dochodziło do transferów, które, dziś może to budzić zdumienie, były głośne niemal jak piłkarskie.

W Drzonkowie zaś w 1981 roku zorganizowano mistrzostwa świata, które znów wygrał Peciak i drużyna, w której do mistrza indywidualnego dołączyli Jan Olesiński i Zbigniew Szuba. Te sukcesy nie pomogły Majewskiemu obronić się przed tymi, którym osiągnięcia i styl pracy „Szeryfa" się nie podobały. Ostry język i bezkompromisowość to też znane cechy pana Zbigniewa. Działacze partyjni uznali w 1981 roku, że powinien opuścić ośrodek, wyrok zapadł, choć bronił oskarżonego nawet ówczesny szef polskiego sportu Marian Renke. Oczywiście zakaz wstępu był nie do spełnienia, ale serce bolało.

Drzonków, jako wylęgarnia sław pięciobojowych, zrobił swoje. Wychował kolejnego indywidualnego mistrza olimpijskiego Arkadiusza Skrzypaszka (Barcelona 1992) i mistrzów drużynowych Dariusza Goździaka i Macieja Czyżowicza. Majewski przyłożył też rękę do rozwoju pięcioboju nowoczesnego kobiet. Z Drzonkowa wyjeżdżały podbijać świat Barbara Kotowska, Anna Szteyn-Bajan, Dorota Nowak-Idzi, Anna Sulima, Edyta Małoszyc. Przez ponad dwie dekady Polski Związek Pięcioboju Nowoczesnego liczył kolejne medale mistrzostwa świata i Europy, wygrane w Pucharze Świata, dopiero XXI wiek mocno przyhamował te żniwa.

Reklama
Reklama

Duch „Szeryfa"

Drzonków też zaczął się starzeć. Zmiany organizacyjne i własnościowe nie sprzyjały odnowie, choć Zbigniew Majewski wciąż jeździł do Zielonej Góry, do Warszawy, zapraszał gości, przekonywał, groził i prosił o pieniądze. I wymyślał to miejsce na nowo, na przykład jako centrum rozwoju futbolu kobiecego.

Spełniał się również na wiele innych sposobów, do legendy przeszły jego wyprawy zaprzęgami konnymi po świecie, najgłośniejsza była chyba ta pierwsza, choć nieudana, z Janem Mulakiem na igrzyska do Los Angeles (skończyła się w Le Havre, gdy przyszedł zakaz władz), ale inne – do Barcelony, Hanoweru, Rzymu, Watykanu, na EXPO do Brukseli, od Bugu do Odry, albo z Janowa Podlaskiego do Drzonkowa – też były głośne.

Drzonków zaczął się odradzać, tylko „Szeryf" już tego nie dożył. Zmarł w 2011 roku. Trzy lata później pojawiły się wreszcie takie fundusze, by ośrodkowi można było zacząć przywracać dawną sławę.

Od pięciu lat to Wojewódzki Ośrodek Sportu i Rekreacji im. Zbigniewa Majewskiego, nikt nie zaprzeczy, że lepszego patrona nie ma. Dyrektorem jest Bogusław Sułkowski, o którym Majewski kiedyś powiedział, że choć jest szefem numer 13, to chyba dobrze rokuje.

Duch „Szeryfa" wciąż tam żyje, za parę dni, 15 maja, ośrodek zaprasza na I Memoriał Zbigniewa Majewskiego w Biegach Przełajowych – Anneberg 2016. Pięciobój w Drzonkowie też nie zginął, sukcesy są, tylko bardzo trudno dorównać sławom sprzed lat. Jedna z nich, Anna Sulima-Jagiełowicz to ośrodkowy menedżer ds. kultury fizycznej, sportu i promocji, druga, Anna Bajan, to pani prezes Polskiego Związku Pięcioboju Nowoczesnego, więc może wkrótce będzie lepiej.

Regiony
Jak kupować mądrze gaz na zmiennym rynku
Regiony
Bezpieczne lato w Warszawie – dla wszystkich
Regiony
Gapowicze regionalnym wyzwaniem dla samorządów
Regiony
Katowice stawiają na miejską infrastrukturę rowerową
Regiony
Dolny Śląsk konsekwentnie wspiera Ukrainę
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama