Ojciec wysłał syna do Sulechowa, by tam u kuzyna uczył się fachu w zakładzie fotograficznym. Długo to nie trwało i młodzieniec znów zmienił zajęcie, zajął się sportem w Kolejarzu, poszedł do Liceum Pedagogicznego, wreszcie wzięto chłopaka do wojska, w którym odkryto w nim zdolnego pieśniarza i tancerza. Przygody garnizonowe to osobna opowieść w jego niezwykłym życiorysie.
Po wojsku znalazł się w młodzieżowym Zrzeszeniu Sportowym Zryw w Zielonej Górze, został organizatorem życia sportowego. Duch niespokojny gnał go zawsze do wyzwań, o których formalnie rzecz biorąc, nie powinien nawet myśleć. Ale myślał i realizował pomysły, jakich nie miał w tamtych czasach nikt inny.
Dom przy strumyku
Zanim wylądował w Drzonkowie, zdążył wychować w Zielonej Górze najsilniejszą w Polsce grupę skoczków wzwyż (Edward Czernik to jego wychowanek), odbudował miejscowy stadion, przyłożył się do stworzenia Wunderteamu i na zawsze został przyjacielem Jana Mulaka. Bez papierów trenerskich, bez uniwersytetów, za to z energią, zapałem i uporem, którymi pokonywał każdą przeszkodę.
W Drzonkowie znalazł się, bo potrzebował nowych wyzwań. Wieś (dziś już oficjalnie dzielnica miasta) leży niespełna 10 km od centrum Zielonej Góry, ale każdy, kto tam był, wie, że jest tam pięknie – zieleń, spokój, czysta przestrzeń.
Majewski miał tam od 1969 roku dom przy strumyku, gospodarstwo z hodowlą zwierząt futerkowych (potem doszły konie i psy), ale wyobraźnia wciąż podsuwała mu nowe pomysły. Chodził z nimi do lokalnych sekretarzy PZPR, do władz samorządowych, do dyrektorów Lubuskich Zakładów Aparatury Elektrycznej Mera-Lumel, które pomagały mu przy lekkoatletach.
Niełatwo powiedzieć, za co pokochał pięciobój nowoczesny. Może, jak niemal zawsze, z przekory, bo lubił zmagać się z materią, której nie znał. Konie też pokochał jakby wbrew sobie, bo pierwsze próby jeździeckie, jakie podjął kiedyś w Stadzie Ogierów w Sierakowie Wielkopolskim, pokazały, że do jazdy wierzchem talentu nie miał wcale.