Rz: Na zakończenie pierwszej części sezonu wygrała pani w Luksemburgu wyścig Festival Elsy Jacobs. Odnosiła już pani zwycięstwa, zajęła piąte miejsce w kobiecym odpowiedniku Giro d'Italia – Giro Rosa. Jak wysoko pani stawia we własnej hierarchii ten ostatni sukces?
Katarzyna Niewiadoma: Wyścig był mocno obsadzony. Wzięły w nim udział niemal wszystkie najważniejsze zawodniczki z zawodowego peletonu. Nie miałam także łatwej sytuacji w mojej grupie Rabobank-Liv. W Luksemburgu pojechały ze mną trzykrotna mistrzyni świata i zwyciężczyni Giro d'Italia Holenderka Marianne Vos i jej rodaczka Anna van der Breggen, która wygrała dwie poprzednie edycje Elsy Jacobs. Każda z nas mogła wygrać w zależności od tego, jak ułoży się sytuacja w wyścigu. Role nie były z góry ustalone. Wszystko zależało od tego, która z nas będzie najsilniejsza. Jest coś wyjątkowego w tym, że to moje nazwisko ukazało się na pierwszym miejscu w końcowej klasyfikacji. Cieszy mnie nie tylko zwycięstwo, ale i to, kogo pokonałam. Nie mogłam lepiej zakończyć tej fazy sezonu, w której skupiłam się głównie na klasykach. Czuję się po tym sukcesie ogromnie zmotywowana. Droga do Rio będzie dla mnie łatwiejsza.
Bardziej ceni pani to zwycięstwo niż piąte miejsce na Giro Rosa?
To są tak różne wyścigi, że nie potrafię ich porównać i powiedzieć, który jest dla mnie ważniejszy. Zwycięstwo pozostaje zawsze zwycięstwem. Przyjemnie jest podnieść ręce w górę, przekraczając linię mety, i stawać na najwyższym podium. Piąte miejsce w Giro w ubiegłym roku oczywiście też było znaczące, był to mój drugi start w życiu w tym wyścigu i wtedy nie spodziewałam się tak wysokiej lokaty.
Nie odnosi pani takiego wrażenia, że Festival Elsy Jacobs nie ma męskiego odpowiednika i być może dlatego jest mniej poważany?