Rz: Mistrzostwa świata w Lahti nie zaczęły się dla nas dobrze, po konkursie na skoczni normalnej został co najmniej niedosyt. Na skoczni dużej – brąz Piotra Żyły i złoto w konkursie drużynowym to już wykonanie zadania?
Adam Małysz: Po skoczni normalnej została sportowa złość. Treningi i kwalifikacje dawały podstawy, by myśleć o medalach. Na dużej skoczni pokazaliśmy naszą siłę, a chłopaki pokazali zarówno umiejętności, jak i siłę psychiczną. Sukces drużynowy potwierdził, że jesteśmy aktualnie najmocniejszą i najrówniej skaczącą drużyną. Mamy powody do radości i dumy.
Nieraz podkreślał pan, że do pełnego poczucia spełnienia jako skoczka zabrakło sukcesów drużynowych. Sukces młodszych kolegów też smakuje?
Jestem częścią tego sztabu, tej drużyny. Wszyscy pracujemy na tych chłopaków i bardzo się cieszę, że w tym uczestniczę. Emocje były ogromne, ale i smak radości wyśmienity. Myślę, że nie tylko mną targały nerwy aż po łzy wzruszenia. Wytrzymali nerwówkę drugiej serii, jako jedyni oddali po dwa równe skoki, potwierdzając swoją klasę. Jest radość!
W formie ekstremalnej doświadczył pan małyszomanii, po podwójnym złocie olimpijskim można było zaobserwować stochomanię, teraz chyba jednak jest najbardziej komfortowo z pozycji kibica skoków narciarskich, bo cała drużyna spisuje się świetnie.