Główną postacią The Cure jest niezmiennie Robert Smith, jedyny muzyk grający w zespole od początku. Chociaż lubił punk i bywał na koncertach największych sław tego gatunku, nie ograniczył się do kopiowania ostrych i zanarchizowanych motywów. Zawsze dbał o melodykę, a gitary wsparł instrumentami elektronicznymi, co przydało muzyce melancholijnego, gotyckiego monumentalizmu.
The Cure na Open'erze
W zeszłym roku, w listopadzie The Cure wydało pierwszy od 16 lat nowy album „Songs Of A Lost World”, płytę zdecydowanie kontemplacyjną, zbiór historii o utracie.
– Jedyna rzecz, która powstrzymuje nas od wydawania dwóch albumów rocznie, to pisanie tekstów – mówił Robert Smith. - Im jestem starszy , tym trudniej mi to przychodzi. Muszę być naprawdę pewny tego, co stworzyłem, by móc zaśpiewać szczerze, emocjonalnie, z przekonaniem. Ponieważ The Cure ma w zapasie prawdopodobnie sto muzycznych motywów, zastanawiałem się nad pomysłem ścieżki dźwiękowej do filmu. Nawet jeśli bowiem spędzę nad pisaniem tekstów kolejnych 100 lat, nie napiszę ich tylu, by mi się podobały. Na pewno przez ostatnią dekadę miałem mały kryzys pewności siebie. Wydawało mi się, że napisałem wszystko, co miałem do napisania, ale okazało się, że tak nie jest.