Zyga z mieleckiej rodziny

Zmarł Zygmunt Kukla, bramkarz Polski z mundialu w Argentynie. Całe życie spędził w Mielcu i tam pozostanie na zawsze

Publikacja: 19.06.2016 23:00

Zygmunt Kukla wystąpił 20 razy w reprezentacji Polski. Bramki Stali Mielec bronił w lidze 229 razy

Zygmunt Kukla wystąpił 20 razy w reprezentacji Polski. Bramki Stali Mielec bronił w lidze 229 razy

Foto: PAP/CAF-Archiwum

Powiedzenie „o zmarłych dobrze albo wcale” Zygmunta Kukli nie dotyczy. Nie słyszałem, żeby ktoś mówił o nim źle za życia więc po śmierci tym bardziej. – Zyga mówił to, co myślał-wspomina Andrzej Szarmach-Zyga nigdy nie kombinował – dodaje Grzegorz Lato. – Nie knuł, nie zazdrościł ludziom, był życzliwy dla wszystkich – mówi Andrzej Binkowski, kolega z boiska piłki ręcznej Stali Mielec, a potem działacz PZPN.-Zygmunt był lojalny i odpowiedzialny – to słowa Jacka Gmocha.

Każdy kto poznał Zygmunta Kuklę mniej więcej takim go zapamiętał. Wielki, zwalisty chłop, z bujną grzywą i długimi bakami, jakie w latach siedemdziesiątych należały do dobrego tonu. Chodził wolno, przechylony na bok, niewiele mówił, sprawiał wrażenie mruka. Dopóki nie nabrał do człowieka zaufania. Wtedy coś się w nim otwierało, dowcipkował, opowiadał, czasami miewał potrzebę mówienia.

Kilka lat temu pojechałem do niego do Mielca właśnie po to, żeby poopowiadał. Wiedziałem, że zastanę go w kiepskim stanie fizycznym i psychicznym. Trochę się bałem tej rozmowy i tego, co tam zobaczę. Zygmunt Kukla mieszkał od lat w tym samym bloku z wielkiej płyty, przy ulicy Janusza Kusocińskiego, rzut kamieniem od stadionu Stali. Normalny dom, przemiła żona, kawa, ciastka, bo kolega z Warszawy przyjechał. Mówili mi, że zastanę melinę a żony nie poznam, bo dawno od Zygmunta odeszła. W rzeczywistości była z nim do końca. Wychowali i wykształcili dwoje dzieci, tworzyli wspaniałą rodzinę. Tylko Zygmunt miał pecha.

Z papieroskiem pod prysznic

Może gdyby nie ujął się honorem, do pierwszej tragedii by nie doszło. Kiedy zakończył karierę, Stal zaproponowała mu pracę w roli trenera bramkarzy. Zygmunt, w swoim stylu stwierdził: „sam się nie uczyłem to innych uczyć mi nie wypada”. Faktycznie, zaczął naukę w technikum, ale jej nie skończył, bo nie było kiedy. W tygodniu trenował a w niedziele grał. I tak od dzieciaka. Odrzucił więc płynącą z serca propozycję klubu i podjął pracę robotnika fizycznego w zakładach WSK PZL Mielec, gdzie przez całe życie pracowali też jego rodzice. On, któremu kłaniało się przez lata całe miasto, teraz chodził rano do roboty, wkładał kombinezon i zasuwał z tymi, którzy przychodzili na stadion go oglądać.

Któregoś dnia wydarzyło się nieszczęście. Nie zauważył wózka widłowego, który wbił się w niego i przygniótł do ściany. Kiedy się obudził w szpitalu był przekonany, że nie ma nogi. Urwała się, amputowano ją-nie wiadomo, niewiele pamiętał. Uratowano ją cudem, miesiącami utrzymywała ją metalowe rusztowanie. Nigdy już na niej nie stanął.

Kiedy jako tako oswoił się z tragedią, miała go spotkać jeszcze gorsza. Zachorował na raka krtani. Zygmunt palił całe życie. – Ledwo po meczu lub treningu weszliśmy do szatni a Zyga już zapalał papierosa – wspomina Andrzej Szarmach. – Wchodził z nim nawet pod prysznic, tyle że zakrywał ręką i normalnie się kąpał. Patrzyliśmy z podziwem, bo nigdy mu w takiej sytuacji nie zgasł.

Prawdę mówiąc – napić się też lubił.

No i, być może z tych powodów, ale tego człowiek nigdy nie wie, przyplątało się raczysko gardła, czy krtani, co za różnica. Miał ochotę mówić o tym, o operacji, wymagającej odłączenia żuchwy od czaszki. Może nawet z większą łatwością mu to przychodziło, że mówił koledze wcale nie bliskiemu i nie takiemu, którego widzi codziennie. W dodatku dziennikarzowi. I nie robił już z tego ceregieli.

Słuchałem trochę przerażony, patrzyłem na rówieśnika, który wydawał mi się znacznie starszy ode mnie i wczuwałem się w jego sytuację. A on, wspierany przez żonę, dawał sobie z tym wszystkim radę jeszcze przez kilkanaście lat.

Nożna czy ręczna?

Miał 16 lat, kiedy w roku 1964, ze starszymi nieco kolegami zdobył dla Stali Mielec tytuł wicemistrza Polski juniorów. Od razu na starcie miał pecha, ponieważ mistrza wyłoniono drogą losowania. Arkonia Szczecin oraz Stal Mielec miały identyczny bilans punktów i bramek. Rzucono więc monetą i Arkonia wygrała.

– Jak masz 16 lat i przegrywasz w taki sposób, to dokucza ci poczucie krzywdy. Żal mi było i tego tytułu, i koszulki z białym orłem, jaki w tamtym czasie otrzymywali mistrzowie Polski. Wicemistrzom nie dawano nic. – wspominał Kukla.

Może z powodu tego żalu a może w związku ze zmieniającymi się u chłopaka w tym wieku upodobaniami Kukla zamienił sekcję piłkarską Stali na sekcję piłki ręcznej. – Graliśmy razem w wielu meczach – opowiada Andrzej Bińkowski, przez kilka sezonów jeden z podstawowych szczypiornistów pierwszoligowej Stali, a do niedawna znany działacz PZPN. – Zygmunt świetnie bronił. Nasz trener Stanisław Majorek, jeden z najlepszych w historii tej dyscypliny w Polsce mówił, że Kukla jest wybitnie utalentowany i ma szansę nawet na grę w reprezentacji Polski. Może by się tak stało, ale piłka nożna była jednak dla władz klubu ważniejsza i wkrótce Zygmunt ponownie stanął w dużej bramce. Coś mu jednak ze szczypiorniaka pozostało. Żaden inny bramkarz w Polsce nie bronił tak dobrze nogami, jak on.

Jedyne takie miasto

Zamiana wyszła mu na dobre. Drużyna piłkarska Stali należała w latach siedemdziesiątych do najlepszych w Polsce. W roku 1973 do tytułu mistrza doprowadził ją węgierski trener Karoly Kontha a w 1976 Edmund Zientara. Bramkarzem w obydwu drużynach był oczywiście Zygmunt Kukla a w polu grali między innymi: Grzegorz Lato i Henryk Kasperczak. Napastnikiem w roku 1973 był „bohater z Wembley” Jan Domarski a trzy lata później zastąpił go Andrzej Szarmach. Grał też krótko z stoperem, który nazywał się Franciszek Smuda.

– Stal to była jedna wielka rodzina – wspomina Szarmach. – Kiedy przyjechałem do Mielca z Górnika Zabrze, mieszkałem początkowo w hotelu Jubilat, położonym przy stadionie. Całe miasto można było obejść w pół godziny i nie bardzo było gdzie pójść. Później przydzielono mi mieszkanie na osiedlu, gdzie w promieniu stu metrów mieszkali wszyscy inni piłkarze Stali. Mówiło się, że trener Zientara nie musiał nam przypominać o zajęciach. Wystarczyło, że wyszedł przed blok i krzyknął: Treeening! Syn Zygi i mój byli kolegami. Wszyscy w tamtych czasach żyliśmy jak rodzina i nic dziwnego, że byliśmy mistrzami Polski. Takiej atmosfery jak w Mielcu nie było w żadnym innym klubie.

– Zyga był jednym z nas, grałem z nim od juniora a wszyscy znaliśmy się jak łyse konie – opowiada Grzegorz Lato. – Kiedy piliśmy, to piliśmy, ale kiedy trzeba było wygrać to wygrywaliśmy. Zygmunt był dla nas kimś takim w drużynie jak parę lat później w reprezentacji Józek Młynarczyk. Jak się ma za plecami bramkarza, któremu można ufać, to ma się poczucie bezpieczeństwa. Zygmunt był niedoceniany, ponieważ nie robił niepotrzebnych parad, jak choćby Janek Tomaszewski. Co musiał wpuścić, to wpuścił, co było do obrony, to obronił. Ale nigdy nie wpuścił szmaty.

– Zygmunt zazdrościł mi, że mam w meczu zwykle sporo sytuacji, w których mogę się wykazać, a ja jemu, że miał spokój. – wspomina Jan Tomaszewski. – Mój ŁKS należał do ligowych przeciętniaków, więc zawsze po 90 minutach byłem urobiony po pachy. A Stal goniła przeciwników kilkoma bramkami więc Zyga, mógł się w bramce opalać. Ja musiałem być bez przerwy skoncentrowany a on nie. Był znakomity, ale miał pecha jak Marian Szeja. Trenerzy reprezentacji zwykle stawiali na kogoś innego.

Do Mielca na mecze pucharowe przyjeżdżały czołowe europejskie kluby: Real Madryt, Hamburger SV, Crvena Zvezda Belgrad. Stal nie zawojowała Europy, ale dzięki takim meczom i wyjątkowym piłkarzom Mielec stał się na kilka lat jednym z najważniejszych futbolowych miejsc w kraju. Kiedy trenerem kadry został Jacek Gmoch, na swój pierwszy mecz, w eliminacjach mistrzostw świata z Portugalią powołał aż pięciu graczy Stali Mielec: Zygmunta Kuklę, Krzysztofa Rześnego, Henryka Kasperczaka, Grzegorza Latę i Andrzeja Szarmacha. Polska wygrała w Porto.

Kukla – spokojny, opanowany, stąpający po ziemi, nierzucający się do piłki kiedy to nie było potrzebne – nie przekonał do siebie nawet Kazimierza Górskiego. Kiedy pierwszy raz wystąpił w reprezentacji za kadencji Jacka Gmocha, miał już 28 lat.Na mundial w Argentynie pojechał z ledwo zrośniętą po złamaniu nogą.

– Zygmunt był lojalny, bezkonfliktowy, cichy. Przeciwieństwo Janka Tomaszewskiego. „Tomek” to bramkarz pierwszego odruchu, idealny na mecze z Anglią lub Walią. Zyga nie reagował na zwody południowców, wyczekiwał i zwykle bronił ich trudne strzały. – opowiada Jacek Gmoch.

– Na mundialu w Argentynie Zyga wszedł do bramki na dwa mecze, kiedy „Tomek” już miał dość. Z Peru wygraliśmy 1:0, ja strzeliłem bramkę, a on wybronił wszystkie strzały. Ale Brazylijczycy zrobili nam taką kanonadę, że nie bardzo wiedzieliśmy co się dzieje – mówi Szarmach. – Piłka odbijała się od metalowych słupków i poprzeczki tak, że słychać było na całym stadionie, a on nawet wtedy nie tracił humoru. Mówił: chłopaki, zróbcie coś, bo od tego dzwonienia uszy mi pękają!

W ciągu niecałych czterech lat wystąpił 20 razy w reprezentacji Polski. Bramki Stali bronił w lidze 229 razy – od roku 1970 do 1981. Potem Jacek Gmoch ściągnął go do Grecji. Grał w Apollonie Ateny dłużej niż planował, bo zastał go tam stan wojenny. Ale i Grecji miał pecha. Polacy, których wpuścił do domu, ukradli mu całe zarobione pieniądze, około 20 tysięcy dolarów.

– Zygmunt wolał trzymać te pieniądze w domu, bo nie ufał bankom. Włożył do słoika i schował do zamrażalnika. Złodzieje się zorientowali, dorobili klucze i kiedy on wyjechał na mecz, weszli do domu. Zrobiliśmy nawet w klubie zrzutkę, bo wszyscy Zygmunta bardzo lubili. Ale równowartości takiej kwoty nie udało się zebrać.

Kiedy okazało się, że poważnie kontuzjowany i śmiertelnie chory Zygmunt Kukla potrzebuje pomocy, na mecz, z którego dochód przeznaczono na leczenie przyszło ponad 20 tysięcy ludzi. Nigdy od czasów meczu z Realem nie zebrało się na trybunach tylu widzów z całego Podkarpacia. Choroba ustąpiła. Zygmunt Kukla żył jeszcze kilkanaście lat. Dożył 68. Na pogrzebie było pół Mielca.

Powiedzenie „o zmarłych dobrze albo wcale” Zygmunta Kukli nie dotyczy. Nie słyszałem, żeby ktoś mówił o nim źle za życia więc po śmierci tym bardziej. – Zyga mówił to, co myślał-wspomina Andrzej Szarmach-Zyga nigdy nie kombinował – dodaje Grzegorz Lato. – Nie knuł, nie zazdrościł ludziom, był życzliwy dla wszystkich – mówi Andrzej Binkowski, kolega z boiska piłki ręcznej Stali Mielec, a potem działacz PZPN.-Zygmunt był lojalny i odpowiedzialny – to słowa Jacka Gmocha.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej