Szwagier szwagra siekierą

Nie lubię kryminałów pozbawionych tła – mówi Marcin Wroński, autor serii „lubelskich” retrokryminałów o komisarzu Maciejewskim. Kolejna książka, „Portret wisielca”, ukaże się w maju.

Publikacja: 14.04.2016 17:56

Szwagier szwagra siekierą

Foto: PAP, Wojciech Pacewicz

Komisarz Zygmunt Maciejewski obserwuje podejrzanych w hotelu Europejskim, spotyka się z informatorem w restauracji Wykwintna, zagląda do cukierni Semadeniego. W wolnych chwilach trenuje boks w sali gimnastycznej Wojskowego Klubu Sportowego przy Lipowej, czasem korzysta z usług salonu fryzjerskiego przy Bernardyńskiej.

A jako że mamy lata 30. w polsko-żydowskim Lublinie, komisarz raz po raz demonstruje rezerwę wobec obowiązującego kultu Marszałka, innym zaś razem, chcąc nie chcąc, zabezpiecza wraz z całą lokalną policją otwarcie wyższej uczelni talmudycznej w mieście.

Właśnie w lubelskich dekoracjach z czasów II RP zawiązują się intrygi opisane przez Marcina Wrońskiego. Maciejewski rozwiązuje te zagadki.

Jak przyznaje w rozmowie z „Rzeczpospolitą” autor, miejsce akcji nie ma nic wspólnego z lokalnym patriotyzmem. – Zwyczajnie lepiej być jedynym szerzej rozpoznawalnym autorem piszącym o Lublinie niż na przykład kolejnym varsavianistą. Zależało mi na wprowadzeniu na kryminalną mapę Polski miasta z ciekawą historią, a jednocześnie opisywanego bardzo rzadko – wyjaśnia i dodaje, że Lublin stanowi tu tylko refleks całej międzywojennej Polski. Województwo lubelskie jako jedyne nie graniczyło z żadnym państwem ościennym – można powiedzieć, że był to środek ówczesnej RP.

Z drugiej strony, mówi twórca postaci Maciejewskiego, było to wówczas miasto, które rosło w oczach – taki polski Manchester. Brudny, biedny, ale bardziej kolorowy niż dziś.

Dawnym Lublinem pisarz interesuje się od lat – miasto znalazło się już w jego pracy magisterskiej, tyle że od strony życia literackiego, nie kryminalnego.

Życie kryminalne zaczęło się od wydanego w 2007 roku „Morderstwa pod cenzurą”. Potem przyszły kolejne opowieści: „Kino Venus” (2008), „A na imię jej będzie Aniela” (2011), „Skrzydlata trumna” (2012). W piątej – „Pogrom w przyszły wtorek” (2013) – autor przenosi czytelnika do tużpowojennego Lublina, w szóstej „Haiti” (2014) dowiadujemy się co nieco o niedoli bohatera w latach stalinowskich. Jednak w następnych książkach – „Kwestja krwi” i „Portret wisielca” – wracamy do czasów przedwojennych. I tam, jak mówi autor, pozostaniemy.

– Nie dlatego, że II RP jest wdzięczniejszym przedmiotem opisu i fabuł kryminalnych niż lata powojenne czy PRL. Raczej dlatego, że komisarzowi Maciejewskiemu po wojnie się nie ułożyło, bo zgodnie z logiką historii nie miało prawa mu się ułożyć. Cud, że w ogóle przeżył śledztwo w ubeckim areszcie i w „Pogromie w przyszły wtorek” mógł wyjść poza bramę więzienia. Fabuła tego kryminału to chyba jedyny prawdopodobny wypadek, aby przedwojenny glina w nowej rzeczywistości mógł prowadzić jakiekolwiek śledztwo – zauważa Wroński.

Dwa w jednym

W posłowiu do jednej z książek pisarz przywołuje Leopolda Tyrmanda i Marka Krajewskiego – oni też mają w dorobku „miejskie” kryminały. „Zły” jest powieścią na wskroś warszawską, o miejscu akcji cyklu z Breslau pióra Krajewskiego mówią już tytuły.

– I „Zły”, i książki Marka Krajewskiego to przede wszystkim powieści o czymś, a dopiero potem kryminały, tak je czytam – uzasadnia lubelski pisarz. – Powieści detektywistyczne, w których chodzi tylko o możliwie najbardziej skomplikowaną zagadkę, zawsze mnie nudziły, bo po pierwsze bardziej niż literaturę przypominają łamigłówki z weekendowego numeru gazety, a po drugie, na ogół są kompletnie nierealistyczne. Wiele takich fabułek można swobodnie przenieść z Londynu do Nowego Jorku, a z Nowego Jorku do Montrealu. Może tylko na Grenlandię nie, bo klimat nie będzie się zgadzał. Sam Maciejewski czyta klasyczne kryminały z obrzydzeniem, bo jako glina najlepiej wie, że to bajki dla dorosłych, a prawdziwe przestępstwa to na ogół, kiedy szwagier szwagra siekierą… Natomiast umieszczenie bohatera w konkretnym mieście i konkretnym czasie z całym bagażem publicystycznym czy historycznym to zupełnie inna sprawa. Mamy dwa w jednym: kawałek prawdziwego świata do poznawania, a dla zabawy zgadywankę, kto zabił.

Zgadzamy się więc, że kryminał bez ciekawego tła traci na wartości. Rzeczywistość lat 30. i 40. pozwala na stworzenie takiego tła, co więcej – czasem wręcz staje się impulsem dla zawiązania akcji.

Detal funkcjonalny

– Tak było z piątą powieścią cyklu, „Pogromem w przyszły wtorek”, który zaczął się rozwijać od notatki prasowej z 1945 roku (dotyczącej antyżydowskich ekscesów tuż po wojnie, podsycanych rzekomo przez „elementy NSZ-owskie”) znalezionej kilka lat wcześniej, podczas pracy nad „Kinem Venus” – wspomina Wroński, dodając, że jest zbieraczem historycznych detali, które mogą przydać się w pracy nad książką. – Niestety, nie jest to tak piękny zbiór, o jakim bym marzył. Jeżeli jednak byłbym bohaterem literackim, to gwarantuję: pół mojego gabinetu zajmowałaby kartoteka jak w starej bibliotece albo w przedwojennej komendzie policji.

Podczas lektury czytelnik trafia na te szczegóły: egzemplarz „Ilustrowanego przewodnika po Lublinie” Marii Antoniny hr Ronikierowej (wydany w 1901 roku, przez co nieprzydatny dla jednego z bohaterów), pierwszą polską maszynę do pisania marki Orzeł, na której komisarz Maciejewski usiłuje pisać, czy wyrażone na kartach ubolewanie nad brakiem awansu Unii Lublin do piłkarskiej I ligi w roku 1930.

– Szukam detali, bo wymaga ich wcześniej założona koncepcja powieści. Skoro wiem, którędy komisarz Maciejewski będzie szedł, to może okazać się istotne, co mijał – mówi Wroński. – Bywa jednak i tak, że właśnie znaleziony detal zmienia koncepcję. Okazuje się na przykład, że mój bohater powinien szukać świadka nie w szkole, chociaż sprawa dotyczy zaginionej uczennicy, ale w kinie – tak było z pewnym, wzorowanym na autentycznej postaci, nauczycielem muzyki w „Kwestji krwi”, bo doczytałem się, że dorabiał jako taper podczas projekcji niemych filmów. Uważam jednak na to, aby detal historyczny był funkcjonalny, służył całości, a nie tylko stał jak kwiatek w wazonie dla ozdoby.

Sztuka i rzeczywistość przeplatają się tu na różne sposoby. – W książce „A na imię jej będzie Aniela” jest scena, w której po zbombardowaniu Lublina we wrześniu 1939 r. z banku wyfruwają palące się banknoty i lecą w siną dal – wspomina autor. – Wymyśliłem ją, mając informacje, że faktycznie na taką firmę spadły bomby. Wiele lat później na moje spotkanie przyszedł czytelnik, któremu ojciec – w 1939 mały chłopiec mieszkający na podlubelskiej wsi – opowiadał właśnie o tym, że z Lublina przyleciały nad pola i łąki palące się pieniądze i dzieci próbowały je łapać.

Masa krytyczna

Czytelnicy dopowiadają, ale potrafią być też dociekliwi. Mogą na przykład dopytywać, czy w 1930 roku posługiwano się już piłkarskim terminem „ekstraklasa”. Wielokrotnie wytykali błędy, chociaż – jak mówi pisarz – bez złośliwości.

– Staram się, oczywiście, żeby było ich jak najmniej, ale wyleczyłem się z ambicji, aby je całkiem wyeliminować. Dziś mam wrażenie, że w pierwszej powieści o Maciejewskim nieco przesadziłem z drobiazgowym opisem. Po reakcjach krytyków i czytelników utwierdzam się jednak w wierze, że takie drobiazgi, takie nośniki autentyzmu tworzą w umyśle odbiorcy swego rodzaju masę krytyczną, która na stronie 50 czy 70 wybucha we wrażenie: „To prawda, tak było!”. By jednak czytelnik dotrwał do tej strony, w książce musi być haczyk – i temu głównie służy intryga kryminalna.

Bo, jak powtarza Wroński, każde porządne miasto powinno mieć swój kryminał.

CV

Marcin Wroński (ur. 1972). Popularność zdobył dzięki cyklowi kryminałów o komisarzu Maciejewskim, za który otrzymał m.in. Nagrodę Wielkiego Kalibru (2014) i Nagrodę Artystyczną Miasta Lublin (2013). Debiutował zbiorem opowiadań „Udo Pani Nocy” (1992), wkrótce wydał też mikropowieść pijacko-przygodową „Obsesyjny motyw babiego lata” (1994). Pisał prozę artystyczną, utwory dla dzieci i fantastykę. Jego powieści były tłumaczone na rosyjski, w najbliższym czasie cykl o komisarzu Maciejewskim zacznie się ukazywać we Francji.

Komisarz Zygmunt Maciejewski obserwuje podejrzanych w hotelu Europejskim, spotyka się z informatorem w restauracji Wykwintna, zagląda do cukierni Semadeniego. W wolnych chwilach trenuje boks w sali gimnastycznej Wojskowego Klubu Sportowego przy Lipowej, czasem korzysta z usług salonu fryzjerskiego przy Bernardyńskiej.

A jako że mamy lata 30. w polsko-żydowskim Lublinie, komisarz raz po raz demonstruje rezerwę wobec obowiązującego kultu Marszałka, innym zaś razem, chcąc nie chcąc, zabezpiecza wraz z całą lokalną policją otwarcie wyższej uczelni talmudycznej w mieście.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej