Otoczyłam się bardzo dobrymi ludźmi

Dorota Banaszczyk została mistrzynią świata w karate. Wszystko dzięki uporowi oraz poświęceniu trenera.

Publikacja: 19.11.2018 10:00

Sylwia Banaszczyk (druga z lewej) ze złotym medalem mistrzostw świata w karate.

Sylwia Banaszczyk (druga z lewej) ze złotym medalem mistrzostw świata w karate.

Foto: Kphotos/Xavier Servolle

Jeśli się kocha to, co się robi, można wejść na szczyt, nawet jeśli brakuje pieniędzy na przygotowania, a głowa zamiast obmyślać taktykę na kolejne walki, ciągle zajęta jest myślami, czy to wszystko ma sens i po co się szarpać. Brzmi trochę filmowo, ale tak rzeczywiście było w przypadku Doroty Banaszczyk, która niedawno zdobyła złoty medal podczas zawodów rozgrywanych w Madrycie. Nie speszyła się tłumem kibiców na trybunach wielkiej hali, w której na co dzień występują koszykarze Realu, i pokonała po drodze dużo bardziej doświadczone rywalki, chociaż nigdy wcześniej w zawodach tej rangi nie doszła tak daleko. Nie mogła nawet podpatrzeć ani podpytać starszych utytułowanych kolegów czy koleżanek z kadry, bo to pierwszy w historii medal dla Polski na tak ważnych zawodach.

Zresztą ona też dopiero wchodzi do świata seniorskiego karate, ma 21 lat i jeszcze niedawno walczyła z juniorkami. Teraz otwiera się przed nią szansa wyjazdu na igrzyska olimpijskie do Tokio w 2020 roku, choć zawodniczka Olimpu Łódź sama przyznaje, że jeszcze do końca nie dociera do niej to, co osiągnęła.

– Będę potrzebowała co najmniej miesiąca, żeby w pełni dotarło do mnie, jak wielki sukces osiągnęłam, akurat będzie wtedy blisko świąt Bożego Narodzenia, więc dostanę prezent… Jeśli ktoś mnie zapyta, jak się czuje mistrzyni świata, to nawet nie wiem, co odpowiedzieć. Cały czas są ze mną wielkie emocje. Każdy pojedynek po drodze do medalu był wymagający, ale najcięższa była walka z mistrzynią Europy Sarą Cardin. To bardzo doświadczona, utytułowana zawodniczka, mogę powiedzieć, że od lat jest moją idolką i uważnie obserwowałam jej poczynania. Starcie z nią było wielkim wyzwaniem nie tylko fizycznym, ale też psychicznym. Włoszka jest agresywna, ale, jak widać, da się wygrać nawet z tak doświadczoną zawodniczką. Zdobyłam pierwszy punkt. Przewaga okazała się wystarczająca. Czekałam na swoją szansę, starałam się zachować chłodną głowę. Tato bardzo się cieszył i powiedział mi po walce: to ty wytrzymałaś, wykonałaś to, co ona powinna zrobić w trakcie pojedynku – wyznaje Dorota Banaszczyk w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.

Pokonać problemy

Sukces zaskoczył nie tylko kibiców, ale także samą zawodniczkę, bo do tej pory na zawodach seniorskich odpadała najczęściej w drugiej lub trzeciej rundzie. Dwa lata temu na mistrzostwach świata była blisko walki o medal, ale przegrała z Japonką Sarą Yamadą. – To było już w czwartej rundzie i liczyłam, że skoro zaszłam tak daleko, to jest szansa na coś więcej, ale Japonka musiała wygrać kolejny pojedynek. Należy do światowej czołówki, Japończycy to potęga w karate, więc byłam przekonana, że sobie poradzi. Siedziałam jednak na trybunach i patrzyłam, jak przegrywa z Brazylijką. Teraz role się odwróciły i nie musiałam liczyć na uśmiech losu – mówi „Rz” mistrzyni świata.

Sztuki walki zaczęła uprawiać dzięki ojcu, byłemu judoce, który uznał, że to jednak karate będzie dla córki bardziej odpowiednią dyscypliną sportu. Zajęcia odbywały się w pobliskiej szkole podstawowej i w wieku siedmiu lat Dorota trafiła do Olimpu Łódź. Karate to jej pasja, musiała sobie poradzić bez wielkiego wsparcia finansowego. Chociaż zajęła siódme miejsce w mistrzostwach Europy, nie mogła dostać stypendium z Ministerstwa Sportu i Turystyki przez zamieszanie organizacyjne w polskim karate. Niedawno światowe władze tego sportu (World Karate Federation) wykluczyły ze swojego grona Polski Związek Karate, a przyjęły na to miejsce Polską Unię Karate, gdzie zrzeszony jest Olimp Łódź. Nowa organizacja nie ma jeszcze uprawnień polskiego związku sportowego (choć niedługo powinno się to zmienić).

– Bywały takie dni, że szłam na trening i się zastanawiałam, po co ja to robię? Ciężko pracuję, poświęcam czas i nie dość, że nic z tego nie mam, to jeszcze dostaję po głowie. Na szczęście otoczyłam się dobrymi ludźmi, którzy mnie wspierali. Bardzo pomogli mi trener przygotowania motorycznego Rafał Gilewski i fizjoterapeuta Piotr Wantkiewicz. Zaczęłam zajęcia z psychologiem sportowym Pawłem Drużkiem. Mój trener Maciej Gawłowski przez całe sportowe życie miał pod górkę. To wszystko mnie motywowało, przypominało, że warto robić to, co się kocha. Moim jedynym wsparciem był ministerialny program Team 100. Dostawałam z niego 10 tys. złotych na kwartał. To są fajne pieniądze, wydaje się je na suplementy, dietetyka, psychologa. Oprócz tego musiałam sobie kupować bilety lotnicze, a zawody są na całym świecie: od Japonii po Chile. Nie mogłam nawet pójść do pracy, bo nie starczyłoby czasu, ani sił. Zaczęłam studia, na szczęście na uczelni sobie radzę, a dzięki stypendium miałam trochę więcej pieniędzy w swoim budżecie – opowiada łodzianka.

To nie wszystkie problemy, z jakimi musiała sobie poradzić mistrzyni świata. Oficjalnie polscy sportowcy, wysłani przez Polską Unię Karate, nie mieli statusu reprezentacji Polski, a więc nie mogli występować z orzełkiem (takie prawo w dalszym ciągu zachowuje Polski Związek Karate). Dopiero przed samą walką finałową, niemal za pięć dwunasta, specjalne oświadczenie Ministerstwa Sportu i Turystyki rozwiało wątpliwości: nie ma przeciwwskazań, żeby polscy zawodnicy mieli na strojach polskie godło. Zawodniczka na szczęście miała przy sobie igłę z nitką, więc własnoręcznie przyszyła orzełka do kimona. Potem, już stojąc na podium, wyraźnie wzruszona ułożyła wokół godła dłonie, tworząc z nich serce. – Człowiek docenia, że może używać polskich symboli, zwłaszcza w chwilach, kiedy mu się tego zakaże. Chciałam pokazać, że w czasie tej historycznej walki miałam na stroju polskie godło – mówi „Rz” Dorota Banaszczyk.

Sport pasjonatów

Są kraje, w których karatecy za sukcesy w zawodach dostają godne pieniądze i nawet jeśli nie są najbogatszymi sportowcami, to przynajmniej nie muszą się martwić o tak prozaiczne sprawy jak bilety na zawody czy odżywki. O tym, że w polskim karate nie jest różowo i często, żeby osiągnąć sukces, trzeba radzić sobie nie tylko z rywalami – opowiada także trener Gawłowski, który założył Olimp Łódź i jest równocześnie trenerem reprezentacji Polski. Sukces Doroty Banaszczyk, odniesiony w Madrycie, to w dużej mierze jego zasługa.

– Jestem od ośmiu lat trenerem kadry, za co nigdy nie dostałem pensji. Do grudnia 2017 roku miałem jeszcze finansowane wyjazdy, ale nawet takie wsparcie się skończyło. Jeśli chce się osiągnąć sukces, trzeba być z zawodnikiem na zawodach, podpowiadać, reagować, ale bilety lotnicze musiałem opłacać ze swoich pieniędzy. Nawet boję się głośno mówić, ile mnie to kosztowało. Mam nadzieję, że kiedy sytuacja organizacyjna w polskim karate się unormuje, to się zmieni – opowiada w rozmowie z „Rz”.

Jako przykład można podać sytuację z ostatnich mistrzostw świata, gdy w odpowiednim momencie walki finałowej poprosił o challenge. Jego podopieczna zdobyła punkt, przy okazji udało się wybić z rytmu nacierającą rywalkę i w czasie przerwy udzielić kilku wskazówek zawodniczce. Reagowania również trzeba się nauczyć. Wcześniej, w zawodach Premier League w Turcji, trener bał się zaryzykować wzięcia challenge’u i teraz starannie się przygotował. Wszystko miał z zawodniczką ustalone.

Trener Gawłowski ma nadzieję, że zamieszanie organizacyjne się skończy za sprawą ludzi z Polskiej Unii Karate. To pasjonaci, tacy jak on, którzy często własnymi siłami tworzyli od podstaw kluby, organizują też turnieje, cieszące się uznaniem nie tylko w Polsce, ale również za granicą. On sam jest najlepszym przykładem, jak bez potężnego wsparcia, dzięki zapałowi, stworzyć od podstaw klub, który wychowa mistrzynię świata seniorów oraz medalistę mistrzostw świata kadetów – w październiku 2017 roku Krzysztof Szewczyk zdobył brąz w kategorii 63 kilogramów.

W poszukiwaniu własnego domu

Prezes Olimpu Łódź, który sam w przeszłości był reprezentantem Polski w karate, wspomina, że pomysł założenia klubu narodził się pod koniec lat 90. – W żadnym wypadku nie był to pomysł na biznes. Z grupą przyjaciół siedzieliśmy na plaży w Jastrzębiej Górze i rozmawialiśmy, że fajnie byłoby zrobić coś dla karate. Już wtedy prowadziłem zajęcia dzieci w szkole, podobało mi się to, ale bez klubu nie moglibyśmy startować w mistrzostwach Polski. Tak narodził się Olimp Łódź – opowiada w rozmowie z „Rz”.

Zaczęło się od Szkoły Podstawowej nr 23 na ulicy Gdańskiej w Łodzi. Trener Gawłowski wspomina, że porozumiał się z dyrektorką, zawiesił ogłoszenie, a że w Łodzi był zawodnikiem dość znanym, to od razu zgłosili się chętni do trenowania z całego miasta. Już w tym pierwszym naborze pojawili się bliźniacy Kamil i Kamila Warda oraz Dawid Tuszyński, jedni z najbardziej znanych wychowanków Olimpu. Dzisiaj są współpracownikami i sami prowadzą zajęcia.

W klubie, w różnych kategoriach wiekowych, trenuje około 150 osób. Zaczynają już od najmłodszych lat, bo karate to nie tylko sport i sztuka walki, ale również doskonała forma rozwoju fizycznego i osobistego dzieci (w niektórych przedszkolach bywają już zajęcia z karate). Metody treningowe zresztą się zmieniają. Kiedyś uczniowie stali głównie w szeregu i ćwiczyli techniki. Dzisiaj jest więcej zabawy, biegania, treningów ogólnorozwojowych. Trenerzy zachęcają też do uprawiania innych dyscyplin, gry w koszykówkę, jazdy na nartach. Rodzice mają szukać błysku w oku u dziecka – jeśli to odkryją, to jest szansa na sukces. W Olimpie skupiają się na mniejszych grupach, ale za to stawiają na jakość pracy.

– Dzieci mają żyć, rywalizować, zakochać się w tym sporcie. Często jest tak, że kiedy wracamy z obozu sportowego, to słyszę pytania, czy na drugi dzień będą zajęcia. Mówię im wtedy: niespodzianka, oczywiście, że są. Muszę wtedy znaleźć jakąś wolną salę, gdzie można rozłożyć matę. Dyrektorzy szkół nam pomagają, są życzliwi, ale brakuje stałego miejsca, w którym mielibyśmy swój dom, moglibyśmy przyjść o każdej porze dnia i potrenować, nawet w przerwie świątecznej. Tajemnica sukcesu? Wszyscy się lubią, szanują, nie mogą doczekać się treningów, to jest podstawa – mówi trener Gawłowski.

Zapał to podstawa nie tylko u dzieci, ale też u osób odpowiedzialnych za klub. Tutaj nie ma kokosów, na karate w Polsce trudno się dorobić. Uczniowie opłacają składki w wysokości 100 zł miesięcznie (przez dwa lata udawało się też pozyskać dofinansowanie z ministerialnego programu „Klub”). Z tego trzeba sfinansować wynajęcie sal gimnastycznych, zapłacić trenerom. Na szczęście marka Olimp Łódź jest już na tyle znana w mieście, że o kolejnych chętnych nie trzeba się martwić. Wystarczą ogłoszenia w szkołach, kilka spotkań z rodzicami, informacja na stronie internetowej. Może chętnych będzie niedługo jeszcze więcej? Dzięki złotemu medalowi mistrzostw świata o klubie i karate zrobiło się głośniej, a sukcesy najlepiej działają na wyobraźnię.

Jeśli się kocha to, co się robi, można wejść na szczyt, nawet jeśli brakuje pieniędzy na przygotowania, a głowa zamiast obmyślać taktykę na kolejne walki, ciągle zajęta jest myślami, czy to wszystko ma sens i po co się szarpać. Brzmi trochę filmowo, ale tak rzeczywiście było w przypadku Doroty Banaszczyk, która niedawno zdobyła złoty medal podczas zawodów rozgrywanych w Madrycie. Nie speszyła się tłumem kibiców na trybunach wielkiej hali, w której na co dzień występują koszykarze Realu, i pokonała po drodze dużo bardziej doświadczone rywalki, chociaż nigdy wcześniej w zawodach tej rangi nie doszła tak daleko. Nie mogła nawet podpatrzeć ani podpytać starszych utytułowanych kolegów czy koleżanek z kadry, bo to pierwszy w historii medal dla Polski na tak ważnych zawodach.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej