Zarobić na wietrze. Polskim albo wietnamskim

Nad Bałtykiem przez całe lato unoszą się latawce. Kitesurferzy podbili polskie morze, szczególnie polubili Zatokę Pucką. Jedną z najsłynniejszych na świecie zawodniczek jest Polka.

Publikacja: 05.09.2018 16:30

To nieprawda, że do uprawiania kitesurfingu potrzeba niezwykłej sprawności fizycznej.

To nieprawda, że do uprawiania kitesurfingu potrzeba niezwykłej sprawności fizycznej.

Foto: AdobeStock

Wiatr we włosach, opalona skóra, na twarzy uśmiech, a wieczorem drinki w barze, muzyka, taniec i niekończące się imprezy. Tak się może wydawać komuś, kto patrzy na kitesurferów z boku albo oglądał amerykańskie seriale z lat 80. i 90. Owszem, są uśmiechnięci, podchodzą pozytywnie do życia (może to zasługa promieni słonecznych). No i nie przejmują się, gdy wieje porywisty wiatr.

To jednak biznes jak każdy inny, trzeba zabiegać i dbać o klientów, cały czas szukać nowych pomysłów na wyróżnienie się wśród konkurencji. Trzeba też dopełniać urzędowych formalności, wydzierżawić kawałek plaży, płacić podatki.

Chętnych do nauczania kitesurfingu nad polskim morzem nie brakuje, szkółek przybywa, uczniów zresztą też. Polacy są już rozpoznawalną marką i można ich spotkać na całym świecie, bo sezon nad polskim morzem jest stosunkowo krótki i na kilka miesięcy wielu nauczycieli rozjeżdża się po różnych zakątkach świata.

Na początku były finanse…

Można z tego uczynić sposób na życie i zarabianie pieniędzy, ale nie uda się bez prawdziwej pasji. Potem można łączyć przyjemne z pożytecznym. Katarzyna Lange, właścicielka szkoły Kite Crew i trzykrotna mistrzyni Polski w kitesurfingu, nie planowała, że zostanie zawodniczką. Studiowała finanse i controlling. Miłość do tej dyscypliny przyszła niespodziewanie. Pochodzi z Władysławowa, ale uczyła się pływania na desce z latawcem w Egipcie i, jak sama przyznaje, od początku miała do tego talent.

– Bycie instruktorem pomagało mi finansować pasję. Kitesurfing nie był nigdy sportem dotowanym przez rząd, nie było kadry narodowej, jeszcze niedawno nie było nawet związku sportowego. Wszystko robiliśmy sami, ja i inni zawodnicy za własne pieniądze. Młodsi byli wspierani przez rodziców, sama zarabiałam na swoje wyjazdy. Musiałam znaleźć sposób na finansowanie pasji i rozwój. Wejście na wyższy poziom kosztuje, trzeba trenować i jeździć za granicę. Zaczęłam być instruktorką, pracowałam w szkołach na całym świecie: w Brazylii, Australii, różnych krajach azjatyckich, na Karaibach. Potem przyszedł pomysł, żeby otworzyć szkółkę u siebie, skoro pochodzę z Władysławowa – mówi „Życiu Regionów” Katarzyna Lange.

… albo pizzeria

Podobnych historii można usłyszeć więcej. Ktoś szuka pomysłu na życie, ma w sobie gen przygody, lubi wodę – kitesurfing staje się idealnym wyborem. – Przez wiele lat pracowałem w innej branży. Nigdy nie planowałem założenia szkółki kitesurfingowej. Jeszcze dwa lata temu nie pomyślałbym, że będę prowadził taki biznes. Los sympatycznie się potoczył, spotkałem odpowiednich ludzi, kilka rzeczy szczęśliwie się poukładało. Mój wspólnik prowadził wcześniej pizzerię. Skończyła mu się energia na prowadzenie gastronomii, bo to specyficzna branża. Wtedy padł pomysł, żeby otworzyć szkółkę – mówi „Życiu Regionów” Maciej Wądołowski, współwłaściciel Banana Kite n Surf.

Dobra lokalizacja to podstawa. Szkoła Katarzyny Lange położona jest na słynnym Campingu nr 6 w Chałupach, w miejscu, które coraz chętniej odwiedzają turyści z Polski. Banana Kite n Surf też na lokalizację nie narzeka.

– Nasza szkółka jest poza kempingiem. Większość najlepszych miejsc jest już od dawna zajęta. Wchodziło w grę odkupienie lokalizacji. Na szczęście koledze udało się kupić teren przy stacji PKP Chałupy, a to lokalizacja bardzo dobra, jeśli chodzi o reklamę. Wysiadasz z pociąg i od razu masz sklep, pizzerię, a tuż obok naszą szkółkę – mówi współwłaściciel Kite n Surf.

Niczego nie trzeba szukać, wszystko jest na miejscu. Potencjalnych amatorów nauki pływania na desce z latawcem nie brakuje, bo Zatoka Pucka to jedno z ulubionych miejsc kitesurferów nad polskim Bałtykiem. Woda jest tutaj dość płytka (na początku każdy się wywraca, dlatego płytka woda zatoki w Chałupach bardzo ułatwia naukę), wieje przyzwoicie, z różnych kierunków, więc można się spokojnie nauczyć pływać. Przyjeżdża coraz więcej Polaków skuszonych perspektywą sunięcia po fali, wolności i dobrej zabawy. Zwłaszcza że dzięki Zbigniewowi Wodeckiemu nazwę Chałupy zna chyba każdy Polak.

– Sława miejscowości na pewno pomaga. Pamiętam, że jeszcze dwa lata temu pan Zbigniew Wodecki występował w Chałupach. Zrobił piękne show, wszyscy świetnie się bawili na koncercie – mówi Katarzyna Lange.

Jeszcze kilka lat temu kitesurfing mógł mieć opinię sportu dla osób zamożnych, ale teraz sprzętu na rynku jest coraz więcej, można go kupić tanio, a ponieważ w poszukiwaniu fal nie trzeba wyjeżdżać w dalekie strony, sport stał się bardziej dostępny.

Dzieci, ale i 80-latkowie

Nie jest też tak, że do uprawiania kitesurfingu potrzeba niezwykłej sprawności fizycznej. Zdarzają się nie tylko dzieci, ale także osoby starsze, nawet po 70. roku życia. – Każdy, kto ma ochotę, może spróbować. Poznałem kiedyś człowieka, który miał 80 lat, nie wyglądał na atletę i uprawiał kitesurfing. Może trochę więcej czasu zajęła mu nauka, bo trzeba wyćwiczyć koordynację ruchową, ale nauczył się i nawet skakał. W moich wyjazdach uczestniczy osoba, która ma 70 lat, uczy się od zera i idzie jej coraz lepiej. W kitesurfingu ćwiczy całe ciało, mocno napina się brzuch, pracują nogi i to jest wspaniałe – mówił w zeszłym roku „Rzeczpospolitej” Victor Borsuk, jeden z czołowych polskich kitesurferów zajmujący się też szkoleniem. W Brazylii pływają już nawet kilkuletnie dzieci, które naśladują starsze rodzeństwo.

Katarzyna Lange dodaje, że pływanie na desce z latawcem odpręża zarówno ciało, jak i umysł. Fale i słońce na pewno pozytywnie wpłyną na samopoczucie. – Nasi klienci to głównie Polacy, mamy dzieci w wieku 12 lat, ale najwięcej chętnych do nauki to osoby w wieku 25–35 lat. Są po studiach, próbują znaleźć hobby, które nie tylko będzie ćwiczyć mięśnie, ale pomoże także oczyścić głowę. Jazdy można się nauczyć w tydzień, ale jeśli ktoś już miał wcześniej doświadczenie z pływaniem na desce, to po tygodniu jest w stanie zacząć skakać, zwłaszcza na wyjazdach w ciepłej wodzie i na silnym wietrze. Gdy widzę potencjał, to od razu popycham ludzi do pierwszego skoku: „To bardzo przyjemne, w końcu latasz!”. W kitesurfingu nie trafia się na bariery nie do pokonania. Każdy jest w stanie rozwinąć umiejętności – mówi „Życiu Regionów” właścicielka Kite Crew.

Z usług polskich nauczycieli korzystają też zagraniczni turyści. Dla niektórych wyprawa nad Bałtyk to oferta korzystna przede wszystkim finansowo.

– W Polsce mieszka i pracuje wielu Ukraińców. W czasie wolnym zwiedzają nasz kraj, jadą nad Bałtyk i niektórzy uczą się pływać na kitcie. Ukrainką jest jedna z naszych instruktorek. Zdarzają się też uczniowie z Wielkiej Brytanii i Niemiec. Polska jest jednym z najtańszych krajów, ale dojrzewamy do tego, żeby ceny były wyższe, bo świadczymy dobre usługi, a sprzęt kosztuje – mówi Maciek Wądołowski.

Nieduża kasa

Ile trzeba zapłacić za spełnienie marzenia o tym, by zostać kitesurferem? W Banana Kite n Surf 11-godzinny kurs to wydatek około 1400 złotych. Potem uzyskuje się certyfikat „niezależnego ridera”. Osoba po takim szkoleniu powinna nie tylko umieć płynąć na desce, ale także poradzić sobie w nieprzewidzianych sytuacjach, takich jak zgubienie deski, splątanie z innym kitesurferem, wpłynięcie na głęboką wodę. W Kite Crew za naukę podstaw trzeba zapłacić około 1000 złotych.

Szkół otwiera się coraz więcej, nie trzeba mieć na to specjalnych pozwoleń, wystarczy wpis do Ewidencji Działalności Gospodarczej. Jakość szkolenia może być różna, dlatego warto sprawdzać, jakie kwalifikacje mają instruktorzy, od jak dawna sami pływają, jakie są opinie innych użytkowników.

Trzeba cały czas walczyć o klienta, wyróżniać się na rynku. W Banana Kite n Surf można dodatkowo popływać na desce surfingowej z wiosłami (tzw. Stand up paddle). Kite Crew dużą część oferty kieruje do kobiet, co roku organizuje festiwal The Queen of Hel, który ma pokazać, że kitesurfing to nie jest sport tylko dla mężczyzn, wymagający tężyzny fizycznej, choć oczywiście na wyższym poziomie, przy akrobacjach, mięśnie na koniec dnia pieką. Jedną z najlepszych kitesurferek na świecie jest Polka Karolina Winkowska – to nazwisko zna każdy interesujący się pływaniem na desce.

– Biuro na plaży to spełnienie marzeń, ale rządzi się swoimi prawami. Jest dużo piasku, wiatr porywa kartki, jeśli ktoś nie podczepi ich do segregatora, można zamiatać 100 razy dziennie, a to i tak niewiele pomoże. Trzeba mieć dużo cierpliwości i to kochać – mówi Katarzyna Lange.

Jeśli komuś wydaje się, że życie kitesurfera to pływanie za dnia, a wieczorem imprezowanie, to jest w błędzie. Jeśli biznes traktuje się poważnie, na zabawę zostaje niewiele czasu. Kiedy w piątkowe wieczory ludzie ciągną do dyskotek i barów na plażach, kitesurferzy na ogół idą w przeciwną stronę. Jeśli zapowiada się wietrzny weekend, trzeba być gotowym do ciężkiej pracy, bo to najlepsze warunki do pływania.

Sezon w Polsce nie jest długi, trwa ledwie cztery miesiące, więc warto zarobić jak najwięcej. Część instruktorów traktuje tę pracę sezonowo, kiedy robi się chłodno, wracają do innych zajęć, ale wielu jest takich, którzy kitesurfingiem zajmują się przez okrągły rok i w chłodniejszych miesiącach wyjeżdżają do Azji, Ameryki Południowej albo Australii.

Katarzyna Lange opowiada, że pracowała w Australii, na Karaibach, w Brazylii. W tym ostatnim kraju ma swoją szkółkę, gdzie przenosi się na pół roku. To życie na walizkach: kilka miesięcy w jednym kraju, kilka miesięcy w innym. Raz Egipt, raz Hiszpania – gdzie kogo los rzuci. Świetne warunki do uprawiania tego sportu są w brazylijskim Guajiru, ale można się też wybrać do Soma Bay w Egipcie.

Jednym z popularnych kierunków wyjazdów staje się Wietnam, gdzie zimą wyjeżdża Maciek Wądołowski. – Na wyjazd do Wietnamu namówił mnie kolega Tommy Bachata. Poznałem go w Chałupach i od razu polecił mi ten kierunek. Wieje tam bardzo dobrze, jest wielu kursantów, a do tego świetnie się żyje: jest ciepło, piękna pogoda. Zawsze chciałem pracować na plaży, ale myślałem o Włoszech, Hiszpanii. Nie sięgałem wyobraźnią aż tak daleko, ale jestem bardzo zadowolony z decyzji. W Wietnamie uczę w szkole holenderskiej, a mój partner biznesowy w polsko-węgierskiej. Jesteśmy znani na całym świecie. Kiedyś trafiłem na Filipiny i tam też byli instruktorzy z Polski – opowiada „Życiu Regionów”.

Dodaje, że w domu rodzinnym spędza w ciągu roku około dwóch tygodni. Śmieje się, że razem ze współpracownikami podróżuje cygańskim taborem. Najpierw pojawia się nad Bałtykiem, tam nocuje, bo przecież biznesu trzeba doglądać, a potem przenosi się do Azji. Jeśli ktoś chce założyć rodzinę, to najlepiej, by druga połowa również dzieliła jego pasję, a nie zostawała w domu. Wtedy jest łatwiej, można pracować i zwiedzać świat wspólnie. W Wietnamie można spotkać kitesurferskie rodziny, które przyjechały tam z daleka.

– Tak robią Rosjanie, których jest bardzo wielu w Wietnamie. Dzieci chodzą tam do przedszkola, uczą się angielskiego i rosyjskiego. Na trzy, cztery miesiące wracają całą rodziną do Rosji, a potem znów przyjeżdżają pracować. Być może problemy pojawiają się, gdy dziecko musi iść do szkoły – mówi współwłaściciel Banana Kite n Surf.

Ale kiedy dziecko skończy edukację, możliwości jest bardzo wiele. Może samo zarazi się pasją i zacznie pływać? Może kiedyś będzie uczyć i samo otworzy szkołę lub przejmie biznes po rodzicach?

Morza szum przyciąga i przy okazji pozwala zarobić.

Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej