Robotnica brzmiało – i brzmi – dumnie

Kiedy mowa o kobietach w historii polskiego przemysłu, na myśl od razu przychodzi włókiennictwo. Jednak wypada też pamiętać o roli pań w przemyśle ciężkim.

Publikacja: 24.08.2018 10:30

Kobiety w kopalni zmagają się czasem z problemami obcymi mężczyznom, np. brakiem własnej toalety. Na

Kobiety w kopalni zmagają się czasem z problemami obcymi mężczyznom, np. brakiem własnej toalety. Na zdjęciu lampownia kopalni „Piast”

Foto: Fotorzepa/Rafał Guz

Statystyki wskazują, że w Stoczni Gdańskiej pracowało w różnych okresach od 13 do 35 proc. kobiet w stosunku do całej załogi. Na początku lat 70. XX w. było ich ok. 5 tys., z czego ponad połowa na stanowiskach umysłowych, nieco mniej na robotniczych – głównie pomocniczych (na przykład w stołówce), rzadziej związanych bezpośrednio z produkcją. Jednak niektóre z prac produkcyjnych wykonywały niemal wyłącznie robotnice, o czym świadczy stoczniowa nomenklatura – były raczej suwnicowe i izolatorki, nie zaś suwnicowi i izolatorzy. Były również spawaczki, konstruktorki, kierujące wózkami akumulatorowymi. Wreszcie pracownice administracji, centrali telefonicznej, szpitala.

Herstory dziś modne

O tym stanie rzeczy przypomina zrealizowane przez gdyńskie Stowarzyszenie Arteria, przy współpracy partnerów z Norwegii i Islandii oraz gdańskiego Instytutu Kultury Miejskiej, przedsięwzięcie „Stocznia jest kobietą”, wpisujące się w nurt działań herstorycznych.

„Herstory” jest tu opozycją do „history” i stanowi próbę opowiedzenia zdominowanej przez mężczyzn historii oczami kobiet.

„Kiedy przyszłam pierwszy raz na statek, ludzie przychodzili mnie oglądać. Nie wierzyli, że kobieta może może być elektrykiem” – mówi jedna z byłych pracownic.

„Tu było ponad 20 tys. ludzi – jak miasto. Było wszystko: domy, przedszkole, żłobek, kino zakładowe” – opowiada inna z kobiet pracujących w stoczni. Słyszymy ją w audioprzewodniku po terenie zakładu, który jest jednym z efektów przedsięwzięcia „Stocznia jest kobietą”.

Dzięki tej opowieści można samodzielnie – ze słuchawkami na uszach – zwiedzić teren byłej Stoczni Gdańskiej. Start przy historycznej (czy też: herstorycznej) bramie nr 2. Tu w 1970 r. stoczniowcy zostali ostrzelani przez milicję. Tu dziesięć lat później Lech Wałęsa ogłosił zakończenie strajku i podpisanie porozumień gdańskich.

I to tu – mówi jedna z przewodniczek – pracujący na trzy zmiany stoczniowcy odbijali karty zegarowe.

Relacje stoczniowców płci obojga posłużyły do stworzenia aplikacji opowiadającej o pracujących tu kobietach. Oprogramowanie dostępne w wersji polskiej i angielskiej stanowi rozwinięcie audioprzewodnika. Prowadzi spacerowicza przez 21 punktów (jak 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego), zawiera opisy miejsc, fragmenty wspomnień, biogramy stoczniowych bohaterek, nagrania i archiwalne zdjęcia. Trzeba wziąć pod uwagę, że w różnych częściach dawnej Stoczni Gdańskiej trwają prace produkcyjne i budowlane, stąd spacerujący mogą napotkać przeszkody.

Przygotowano również słuchowiska przybliżające stoczniową codzienność (dostępne na stronie Stocznia-jest-kobieta.org), zaś puentą przedsięwzięcia jest publikacja „Stocznia kobiet”, opowiadająca o zakładzie z perspektywy pracownic i badaczek stoczniowej herstorii (ze strony internetowej można pobrać wersję elektroniczną).

– Nagrałyśmy rozmowy z 40 osobami związanymi ze Stocznią Gdańską: pracownicami, pracownikami, ich dziećmi, matkami chrzestnymi statków. Współpracowało z nami także kilkadziesiąt osób, które prowadziły warsztaty, nagrywały relacje, pisały teksty, prowadziły kwerendę – wylicza Anna Miler, koordynatorka projektu.

Jednym z efektów tej kwerendy jest kilkaset cyfrowych kopii zdjęć, które sukcesywnie będą publikowane na stronie WWW. Znajdą się tam też fotografie z archiwów prywatnych.

Pani Industria

Pamięć o pracy kobiet odżywa również na Śląsku. Okazją była m.in. ostatnia Industriada, czyli doroczne święto Szlaku Zabytków Techniki województwa śląskiego. Tegorocznej edycji towarzyszyło hasło „Industria jest kobietą”, które pozwoliło ukazać kobiece oblicze zabytków techniki.

„Przemysł i historia naszego regionu wydają się być domeną mężczyzn, których niemal odruchowo kojarzymy z ciężką pracą fizyczną. Mężczyźni pracują pod ziemią, przy wielkich piecach, przy maszynach; wykonują niebezpieczne zadania. Takie stereotypy zacierają obraz. Przemysł nigdy nie był i nie jest światem bez kobiet. Życiorysy mężczyzn są lepiej znane i udokumentowane, ale losy kobiet były i są równie ważne” – uznali organizatorzy z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego.

Zadane podczas Industriady pytanie o rolę kobiet w przemysłowej historii pozwoliło przypomnieć o  bezimiennych robotnicach, ale też o znanych z nazwiska właścicielkach, na czele z Joanną Schaffgotsch z domu Grycik (Gryzik), dziedziczką fortuny śląskiego magnata przemysłowego Karola Goduli, nazywaną czasem śląskim Kopciuszkiem. To jej Śląsk zawdzięczał m.in. Elektrociepłownię Szombierki.

Wiele było takich pań, które ośmieszały dawny slogan „3xK” wyznaczający kobiece zainteresowania (Kinder, Küche, Kirche – kołyska (dosł. dzieci), kuchnia, kościół), stawiając na inne K – karierę zawodową lub biznesową. Chociaż najczęściej do pracy zmuszały okoliczności.

Tak jest zresztą i dziś, o czym przekonuje choćby dokument „Gruba” autorstwa Marii Zmarz-Koczanowicz – opowieść o pracy i życiu trzech robotnic z Kopalni Węgla Kamiennego Rydułtowy-Anna. W ich przypadku nie było raczej mowy o innej drodze zawodowej, mimo to ich życiowa energia zaskakuje. Nie czuje się atmosfery przygnębienia, chociaż praca jest ciężka, a sytuacja kopalni niepewna.

„Ja kocham to, co robię, nie wyobrażam sobie innej roboty. Ja tym żyję” – mówi jedna z bohaterek. To samo powiedziała wcześniej lekarzowi, który zalecał jej zmianę pracy.

Przy okazji wychodzi na jaw, że w roku 2017 kobiety z kopalni mają ten sam problem, z jakim kilka dekad wcześniej borykały się kobiety ze stoczni – brak własnej toalety.

COP do opisania

Po kobiecemu popatrzyło na przemysł także Muzeum Regionalne w Stalowej Woli przy okazji wystawy „Centralny Okręg Przemysłowy. Miasto na nowo”. Rolę umownej przewodniczki pełniła tu Stanisława Kuszelewska-Rayska – reporterka kobiecego pisma „Bluszcz”, która wyprawiła się do COP latem 1938 r., by napisać entuzjastyczne (bo na inne nie było miejsca w cenzurowanej prasie) świadectwo wielkiej budowy.

Reporterkę interesowało to, co sama określiła jako „zewnętrzne ramy życia”, czyli codzienność pracowników COP i ich rodzin. Pracujących kobiet nie widać jednak wiele. Tu mignie „młoda pielęgniarka”, tam „ciężarna robotnica” (czyli z pracą na razie koniec). Więcej jest matek doglądających dzieci na placu zabaw lub gotujących obiady w nowoczesnych kuchniach.

Ważnym sygnałem staje się informacja o różnicy w zarobkach uzyskana od jednego z majstrów – dobry murarz zarabia do 10 zł dziennie, niefachowiec 3–4 zł, a „trzy dziewczyny” przy wyrobie płytek cementowych po 2,40. „Cóż, taki już jest ten świat” – konkluduje majster. Wkrótce okazuje się, że równie mało zarabiały w Stalowej Woli malarki z małą maturą.

Kuszelewska-Rayska dostrzegła też „kilka panienek” w biurach, parę nauczycielek, a gdzieś usłyszała o chemiczce z doktoratem. „COP jest wyłącznie domeną mężczyzn” – podsumowała zaniepokojona.

Być może rola kobiet przy budowie COP wymaga współczesnego badania.

Rok 1896

W Krakowie podobne badania prowadzi Fundacja Przestrzeń Kobiet, działająca na rzecz równości kobiet i mężczyzn w sferze publicznej i prywatnej.

Jej członkinie opisały m.in. Krakowski Szlak Kobiet, w którym wśród sylwetek licznych emancypantek znalazło się wspomnienie pracownic CK Rządowej Fabryki Tytoniu przy ul. Dolnych Młynów. Cygarfabryka, jak ją nazywano, działała tu od lat 70. XIX stulecia – zatrudniała ok. 1000 pracowników, z czego 900 stanowiły dziewczęta i kobiety. To one 30 lipca 1896 r. podjęły pierwszy w regionie kobiecy strajk. Protestowały w obawie przed utratą pracy, gdy do fabryki przywieziono maszynę produkującą dziennie 100 tys. papierosów. Strajk trwał cały dzień, w jego efekcie żadna z pracownic nie została zwolniona, chociaż maszynę zainstalowano.

Zbiegiem okoliczności, w tym samym roku ale pięćset kilometrów dalej, miał miejsce jeszcze jeden protest pracownic przemysłu tytoniowego. Grupa kilkudziesięciu kobiet zatrudnionych w białostockiej Fabryce Tytoniu Fajwla Janowskiego pozwoliła się zaaresztować – a właściwie wymogła to na policji – aby w ten sposób usprawiedliwić nieobecność w pracy. Protest robotnic, głównie żydowskiego pochodzenia, spowodowały złe warunki pracy i niskie pensje. O tamtych wydarzeniach wspominają autorzy Szlaku Dziedzictwa Żydowskiego w Białymstoku, jednej z kilku miejscowych tras turystycznych.

To były czasy, w których kształtowała się świadomość, postępowała samoorganizacja, rosły ambicje. Jak przypominają autorki Krakowskiego Szlaku Kobiet, w 1907 r. pracownice cygarfabryki założyły swój związek zawodowy, a w 1911 r. wynegocjowały z właścicielem utworzenie pierwszego w Krakowie przyzakładowego żłobka.

Inne krakowskie branże też się zmieniały – w roku 1914 do tramwaju wsiadła pierwsza motornicza. W latach 30. kobietę zatrudniono w roli szofera-mechanika.

Przewodniczki

Fundacja Przestrzeń Kobiet poszła za ciosem i przy współpracy organizacji z innych regionów opracowała przewodniczkę (czyli kobiecą odmianę przewodnika) „Szlaki kobiet”, opisującą podobne trasy – zwykle umowne, bo nieoznakowane – w kilku polskich miastach (publikacja dostępna na stronie Przestrzenkobiet.pl).

Tym sposobem wracamy do Łodzi, która przyszła na myśl jako pierwsza, gdy mowa o damskich rękach w przemyśle. Pod koniec XIX w. odsetek kobiet zatrudnionych w łódzkich przędzalniach przekraczał zazwyczaj 50 proc. i rósł – w latach 30. XX w. było to już ok. 80 proc.

W latach 1905–1907, obok wyraźnego skoku liczebności mieszkanek Łodzi, odnotowano też protesty włókniarek. Poza podwyżkami i skróceniem dnia pracy do ośmiu godzin żądały one zakazu zatrudniania młodzieży poniżej 16 lat, dodatkowych łaźni dla rodzin robotników i robotnic oraz opieki lekarskiej. Część postulatów bezpośrednio dotyczyła sytuacji kobiet: zatrudnienia akuszerek, sześciu tygodni urlopu macierzyńskiego przed porodem i po urodzeniu dziecka oraz zakazania mężczyznom badania kobiet podczas przyjmowania do pracy.

Autorki łódzkiej części przewodnika – kolektyw Kobiety znad Łódki – przypominają także o bardziej współczesnych protestach włókniarek, tych z lat 70. i 80. XX w. Strajkujące skarżyły się wówczas na niską jakość życia i niemożność utrzymania rodziny – były to więc przede wszystkim strajki płacowe, a tylko pośrednio polityczne.

„Protesty łódzkich włókniarek reprezentowały odrębny model strajkowania – miały charakter rotacyjny, co dawało możliwość powrotu do domów i spotkania się z rodziną. Cechowały się także brakiem zgromadzeń pod zakładami, brakiem manifestacji religijnych oraz brakiem doradców” – zauważają autorki opracowania.

Mamy gorący czas, jeśli chodzi o łódzkie wspomnienia. 30 lipca w mieście zorganizowano obchody rocznicy marszu głodowego kobiet z 1981 r. – jednej z kilkunastu demonstracji na rzecz poprawy warunków życia, jakie w tamtych dniach wstrząsnęły krajem. Piotrkowską przemaszerowały wówczas tysiące kobiet, w znacznej części z dziećmi.

Na 29 sierpnia zaplanowano zaś premierę książki „Aleja włókniarek”, która – jak mówi autorka Marta Madejska – stanowi reportaż historyczny, starający się przedstawić losy włókniarek i włókienniczego miasta od XIX w. do czasów współczesnych.

– Feminizacja w tym przemyśle była bardzo wysoka i miała nieustającą tendencję wzrostową. To właśnie przykuło moją uwagę – o ile w przemysłach uznawanych za „męskie” zapominanie, że kobiety były w załogach robotniczych, ma jakieś wytłumaczalne powody (jakkolwiek niesłuszne), o tyle dziwny wydawał mi się brak szerszego namysłu związanego z tak ogromną przewagą pracujących kobiet w Łodzi – uważa Marta Madejska.

Adam Hajduga Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego

Podczas tegorocznego święta Szlaku Zabytków Techniki – Industriady – przypomnieliśmy, że przemysł nigdy nie był wyłącznie męskim światem. Jego historia pamięta wiele kobiet; majętnych arystokratek, pracownic zakładów, zaangażowanych emancypantek, femmes fatales, a nawet świętych. Motyw przewodni festiwalu – „Industria jest kobietą” – wybrzmiał m.in. podczas finału w Zabytkowej Kopalni Ignacy w Rybniku. Taniec, akrobacje, mapping, światło, muzyka i 58 artystów wprawiły w ruch kopalniane budynki, aby opowiedzieć jeden dzień z życia kobiety związanej z przemysłem. ©?

Anna Urbańska Instytut Kultury Miejskiej w Gdańsku

Na czym polegała praca suwnicowej? Jaką rolę odgrywały kobiety w strajkach? Czy bycie robotnicą było powodem do dumy? Jak wyglądało wsparcie socjalne osób pracujących w stoczni i życie kulturalne zakładu? Na te i inne pytania odpowiada projekt „Metropolitanka” – zorganizowany w Instytucie Kultury Miejskiej w Gdańsku – który pokazuje Stocznię Gdańską oczami suwnicowych, inżynierek, sprzątaczek i pracownic administracyjnych. Każdego lata Instytut Kultury Miejskiej zaprasza na tzw. alternatywne spacery po terenach postoczniowych. Tylko w 2017 roku w wycieczkach wzięło udział ponad tysiąc osób. Podczas spacerów opowiadamy i przypominamy o istotnej roli kobiet w życiu stoczni.

Statystyki wskazują, że w Stoczni Gdańskiej pracowało w różnych okresach od 13 do 35 proc. kobiet w stosunku do całej załogi. Na początku lat 70. XX w. było ich ok. 5 tys., z czego ponad połowa na stanowiskach umysłowych, nieco mniej na robotniczych – głównie pomocniczych (na przykład w stołówce), rzadziej związanych bezpośrednio z produkcją. Jednak niektóre z prac produkcyjnych wykonywały niemal wyłącznie robotnice, o czym świadczy stoczniowa nomenklatura – były raczej suwnicowe i izolatorki, nie zaś suwnicowi i izolatorzy. Były również spawaczki, konstruktorki, kierujące wózkami akumulatorowymi. Wreszcie pracownice administracji, centrali telefonicznej, szpitala.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej