Wańczykówka – jak pasja przerodziła się w biznes

Z dwóch małych domków w Krzeszowie na skraju Dolnego Śląska wyjeżdżają w Polskę sery nagradzane przez największych europejskich ekspertów.

Publikacja: 28.01.2016 20:12

Na festiwalu w Lidzbarku Warmińskim sery Sylwestra Wańczyka docenili Włosi i Francuzi

Na festiwalu w Lidzbarku Warmińskim sery Sylwestra Wańczyka docenili Włosi i Francuzi

Foto: materiały prasowe

W krajowych konkursach ekologicznej żywności Sylwester Wańczyk i jego żona wygrali już wszystko. Najbardziej dumni są z nagród zdobytych na festiwalu w Lidzbarku Warmińskim. – Docenili nas tam eksperci z Włoch i Francji, czyli absolutni fachowcy – wspomina Wańczyk.

Na początku były świnie

Jego przygoda z serami zaczęła się od… świni. – W 2005 r. jeden z przyjaciół uznał, że muszę zabrać się do jakiejś hodowli, bo ze zbożem z moich 8 hektarów nie było co robić. I przywiózł mi prosiaka – mówi Wańczyk. – A jakiś czas potem sąsiad usiadł ze mną przy stole i powiedział: „Sylwek, zostaw świnie, zajmij się krowami. Jedna moja będzie dla ciebie”. I zaczęliśmy produkcję mleka. Pojechałem na targi PolAgra, zobaczyłem sery korycińskie – zwykłe, podpuszczkowe, ale sprzedawane po dobrych cenach – i pomyślałem: „Kurde, jak oni mogą, to ja nie mogę?”.

Przez pierwsze lata małżeństwo nie myślało jednak o biznesie – żona Wańczyka produkowała sery w domowej kuchni i traktowała to jako pasję. Ale z czasem ta pasja rozwinęła się na tyle, że dziś oboje z serowarstwa utrzymują wielodzietną rodzinę. Zatrudniają czworo pracowników, gospodarstwo ma już 40 hektarów, a miesięcznie z zakładu wyjeżdża tona produktów. – Trudno w to uwierzyć. Jestem przecież kompletnym samoukiem! Ale fakt, że upartym – mówi Wańczyk.

Gdy poczuł, że serowarstwo może być sposobem na życie, po prostu wprosił się na praktyki do miniwytwórni w Niemczech, gdzie poznał tajniki produkcji. Teraz nie może się opędzić od zaproszeń zza zachodniej granicy, gdzie dobre stanowisko mógłby dostać od ręki. Woli jednak pracować w Polsce, bo jest na swoim, a biznes się kręci.

Jakość musi kosztować

Wańczyk wytwarza głównie jogurty i sery długodojrzewające, promując własne marki: goudę farmerską, słodki Ser Samiego i ser Mr Wańczyk. – Te sery powinny dojrzewać co najmniej cztery tygodnie – mówi, prowadząc do dojrzewalni. – Ale widzi pan tu jakieś sery ze starszą datą? Nie? No właśnie. Wszystko się sprzedało, zostało kilka sztuk dla koneserów. I nie ukrywam, że sprzedaję drogo, nawet po 90–100 zł za kilogram. To ceny porównywalne z niemieckimi, ale koszty mam pewnie wyższe. Wie pan, ile kosztuje u nas forma do sera z atestem? Dwie plastikowe miski i sitko? 800 złotych! A za urządzenie do napełniania słoików z jogurtami zapłaciłem tyle, co za mały samochód – dodaje.

Gdyby miał więcej mleka, mógłby zwiększyć produkcję, ale w okolicy brakuje już gruntów do zagospodarowania. Nie ma za to problemów z klientami – ludzi świadomych tego, co jedzą, wciąż przybywa. Obecnie sery z Krzeszowa trafiają do 16 punktów we Wrocławiu, Wańczyk ma też wielu innych stałych odbiorców w całej Polsce. Na zakupy do niego przyjeżdżają nawet biznesmeni z Sopotu, a po jogurty dzwonią dyrektorki ze szkół, które nie mogą znaleźć dla dzieci produktów zawierających mniej niż 10 proc. cukru.

Ekologia i przepisy

Klientów przyciąga to, że sery zagrodowe są ekologicznie czyste, bo Wańczyk ma kontrolę nad całym procesem wytwarzania. Wie, co i gdzie jedzą jego krowy, wie, jak się czują i jakie mleko dają. Nie stosuje chemii, unika pasteryzacji. Wciąż boksuje się za to z przepisami weterynaryjnymi, które są niedostosowane do polskich realiów. – I tu nawet nie chodzi o same zasady sanitarne, bo w Niemczech są podobne. Różnica polega na tym, że tam można wziąć przyjazny kredyt na zbudowanie wszystkiego jak należy. A nasze banki ludziom nie ufają. Za Odrą można pożyczyć pieniądze na kilkanaście lat i nawet urlop wpisać w harmonogram – mówi.

Szczególnie boi się przepisów, które zmuszą go do oznaczania wartości energetycznej produktów. – Moje krowy codziennie dają inne mleko. Jak ja mam uczciwie napisać na etykiecie, ile zawiera tłuszczu? – pyta.

Wańczyk wie, że pasja powoli zamienia się w biznes. – Nie mam wyjścia, muszę inwestować. Trzeba się przystosować do wymogów tzw. zakładu zatwierdzonego, wówczas znikną ograniczenia w produkcji – mówi.

Czas działania w dwóch domkach pod lasem powoli się kończy.

W krajowych konkursach ekologicznej żywności Sylwester Wańczyk i jego żona wygrali już wszystko. Najbardziej dumni są z nagród zdobytych na festiwalu w Lidzbarku Warmińskim. – Docenili nas tam eksperci z Włoch i Francji, czyli absolutni fachowcy – wspomina Wańczyk.

Na początku były świnie

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej