Nie wiadomo, na ile to efekt anegdotycznej wręcz wielkopolskiej gospodarności, a na ile fascynacji właściciela Kolejorza Jacka Rutkowskiego Niemcami, Bundesligą i tamtejszą organizacją. Być może – prawdopodobnie – jest to efekt obu tych czynników.

W Lechu mają plan, mają pomysł na prowadzenie klubu, ale przede wszystkim nie ma w Kolejorzu tak charakterystycznej dla polskiego futbolu histerii i popadania ze skrajności w skrajność. W Poznaniu nie będzie (prawdopodobnie – gdy piszę te słowa, Lech ma jeszcze cień szansy w rewanżu z FC Basel) w tym sezonie Ligi Mistrzów. O ile jednak w Warszawie porażka w niewiele znaczącym Superpucharze (z Lechem zresztą) powodowała żądania kibiców zwolnienia trenera Henninga Berga, o tyle w Poznaniu panuje względny spokój. W Gdańsku już na początku sezonu czterech zawodników przesunięto do rezerw. I zrobił to zarząd, a nie trener, co pokazuje, kto ma najwięcej do powiedzenia w klubie.

Oczywiście żal szansy Lecha. Szkoda, ponieważ pracownicy klubu zrobili wszystko jak trzeba – nie osłabili zespołu przed walką o Champions League, wręcz przeciwnie, drużyna została wzmocniona – ale w losowaniu mieli wyjątkowego pecha i już na starcie rywalizacji niewielkie szanse.

Ale w Lechu imponujące jest to, że budżety klubu zaplanowane są i rozpisane na nuty aż do 2020 roku. Wpływy z europejskich pucharów są miłym dodatkiem – nie były założone przy planowaniu budżetów. Lech może jeszcze wciąż awansować do fazy grupowej Ligi Europejskiej, ale pieniądze, jakie UEFA płaci za te rozgrywki, nie są porównywalne z tym, co można zarobić w Champions League.

Największy kapitał Lecha to jednak szkolenie i świetna jak na polskie warunki akademia. Oczywiście naiwnością byłoby myśleć, że w każdym roczniku znajdzie się taka perełka jak Karol Linetty, ale warto pamiętać, że mistrzostwo Polski zdobyła drużyna, w której ważne role odgrywało aż pięciu zawodników wyszkolonych i wychowanych w Poznaniu: oprócz Linetty’ego Tomasz Kędzora, Marcin Kamiński, Dariusz Formella i Dawid Kownacki.