Brazylijczycy ze Śląska

Tęsknota za tytułem mistrza Polski dla klubu z tego regionu jest zrozumiała. Bo taki triumf się nie zdarzył od prawie 30 lat.

Publikacja: 01.03.2018 16:00

Ernest Wilimowski strzela bramkę dla Ruchu podczas meczu Ruch Hajduki Wielkie – Dąb Katowice w Hajdu

Ernest Wilimowski strzela bramkę dla Ruchu podczas meczu Ruch Hajduki Wielkie – Dąb Katowice w Hajdukach Wielkich w październiku 1936 roku.

Foto: NAC

W 89 rozgrywkach krajowych drużyny śląskie wygrywały 31 razy. Ruch Chorzów i Górnik Zabrze po 14, Polonia Bytom – dwukrotnie, Szombierki Bytom raz. 1.FC Katowice, GKS Katowice, AKS Chorzów, GKS Tychy, Piast Gliwice zdobywały tytuł wicemistrzowski. A jest jeszcze Zagłębie Sosnowiec, również wicemistrz i czterokrotny zdobywca Pucharu Polski. To już formalnie Zagłębie Dąbrowskie, ale należy do Śląskiego Związku Piłki Nożnej czy to się kibicom po obu stronach Brynicy podoba, czy nie.

Przez dziesięciolecia śląski piłkarz traktowany był w polskim futbolu jak Brazylijczyk w światowym. Miejsce urodzenia dawało od razu przewagę. Wiadomo, że Ślązak był utalentowany, lepszy technicznie, ale nawet najwięksi indywidualiści potrafili współpracować dla dobra drużyny. Zdarzało się, że reprezentację Polski niemal w całości tworzyli zawodnicy urodzeni w cieniu śląskich kopalń i hut. Kiedy w roku 1964 w Warszawie Polska wygrywała z wicemistrzem świata Czechosłowacją, niemal cała drużyna wsiadła potem w pociąg do Katowic, bo prawie wszyscy tam mieszkali.

Kim jest Glik?

Coś się jednak zmienia. Dziś taka sytuacja nie wydaje się możliwa. W reprezentacji prowadzonej przez Adama Nawałkę stałe miejsce ma tylko trzech Ślązaków: Łukasz Piszczek, Kamil Glik i Arkadiusz Milik. Kiedy w roku 2013, za czasów Waldemara Fornalika kadra przegrywała z Anglią na Wembley, prezes PZPN Zbigniew Boniek wpadł podobno po meczu do szatni i w męskich słowach zwrócił się z pretensjami do środkowego obrońcy Glika: „Jaki ty Ślązak jesteś?” (w oryginale to brzmiało ostrzej).

Bo dla Bońka Ślązak stanowił synonim jakości. Jeśli ustępował przeciwnikowi pod względem sportowym, to nadrabiał walką, ambicją i cwaniactwem. Do takich partnerów w reprezentacji i przeciwników w lidze Boniek się przyzwyczaił. Nie wiadomo czy Glik wziął sobie do serca reprymendę, ale od tamtej pory jest jednym z najsilniejszych punktów naszej reprezentacji.

Niemal na każdym etapie, w każdej dekadzie w reprezentacji Polski występowali zawodnicy ze Śląska, tworzący jej historię. Nie było tak tylko w pionierskim okresie po odzyskaniu niepodległości. Kiedy w Krakowie i Lwowie od początku XX w. działały kluby sportowe, na niemieckim Górnym Śląsku nie było ich w ogóle. W okresie trzech powstań śląskich (1919, 1920, 1921) piłka nożna stała się spoiwem łączącym Polaków mieszkających w tej części kraju z macierzą.

Mecz, czyli manifestacja

Podczas akcji plebiscytowej propagandowe mecze na Śląsku rozegrały: Polonia Warszawa, Cracovia i Pogoń Lwów. To była jedna wielka manifestacja polskości. Drużyny śląskie wyjeżdżały do Warszawy, Lwowa i innych polskich miast, spotykając się wszędzie z entuzjastycznym przyjęciem. Powstania śląskie przyczyniły się do piłkarskiego zjednoczenia tej części kraju z resztą Polski.

Na boiskach piłkarskich Ślązacy manifestowali swoją polskość, a praca Alojzego Budnioka – działacza sportowego, redaktora i inspiratora zakładania polskich klubów – była porównywalna z tym, co luminarze nauki i kultury robili dla piłki w Krakowie, Lwowie i Warszawie. W roku 1920 w Wielkich Hajdukach narodził się Ruch, który jako Ruch Chorzów stanie się jednym z najbardziej zasłużonych klubów dla naszej piłki. W tym samym roku powstały na Śląsku kluby sportowe o nie przypadkowych w tamtym okresie nazwach: w Bytomiu – Poniatowski i Polonia, w Katowicach – Pogoń, w Lipinach – Naprzód, w Wirku – Wawel.

Kiedy w roku 1921 reprezentacja Polski rozgrywała swój pierwszy mecz międzypaństwowy (z Węgrami w Budapeszcie) Ślązaków jeszcze w niej nie było. Pierwszym przedstawicielem tego regionu w kadrze był bramkarz Emil Goerlitz. W roku 1924 wystąpił w meczu ze Szwecją w Sztokholmie, przegranym 1:5. Goerlitz był Niemcem, grał w klubie 1.FC Katowice, finansowanym przez niemiecką mniejszość na Śląsku, ale miał polskie obywatelstwo.

Jego przypadek jest charakterystyczny dla Ślązaków, związanych rodzinnie, emocjonalnie i z Polską, i z Niemcami. Tak było na początku, jest, a pewnie i będzie. Przypadek Lukasa Podolskiego, urodzonego w Gliwicach syna piłkarza Szombierek, strzelającego bramki dla reprezentacji Niemiec, a jednocześnie podkreślającego polskie korzenie, zaangażowanego w pomaganie polskim dzieciom, pokazuje sytuację Ślązaków rozdartych pomiędzy dwoma narodami. Nie ma w tym niczego dziwnego ani tym bardziej nagannego.

Przypadek Eziego

Pierwsi polscy futbolowi bohaterowie byli Ślązakami. Przed wojną Ernest „Ezi” Wilimowski, w latach 50. Gerard Cieślik, a w 60. Włodzimierz Lubański.

Każdy z nich żył w innych czasach, ale wszyscy byli trybikami wielkiej historii i nie zawsze mieli wpływ na swoje losy. Wilimowski miał na drugie imię Otto, zaczynał karierę w klubie mniejszości niemieckiej 1.FC Kattowitz, ale sławny stał się w polskim Ruchu Wielkie Hajduki. Jego niezwykła skuteczność w reprezentacji Polski (21 bramek w 22 występach, w tym cztery gole wbite Brazylii na mistrzostwach świata) pozwala mówić o nim jak o jednym z najlepszych napastników na świecie.

Wilimowski po wybuchu wojny stał się jednak obywatelem Rzeszy, grał w jej reprezentacji i niemieckich klubach. To sprawiło, że propaganda Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej uważała go za zdrajcę. Wielu kolegów Wilimowskiego z Ruchu i innych śląskich klubów została wcielonych do Wehrmachtu. Niektórzy dezerterowali i przechodzili na drugą stronę. 17-letni Gerard Cieślik nie miał żadnego wpływu na to, że w roku 1944 powołano go do wojska. Niemcy wysłali go na front, trafił do radzieckiej niewoli. Uciekł z niej w grupie Ślązaków. Pomagał mu znany piłkarz, który przeszedł podobną drogę: Teodor Wieczorek. „Myśmy na tych terenach zawsze byli w trudnej sytuacji. Przed wojną Polacy mówili, że jesteśmy Niemce. Przyszli Niemcy i prześladowali nas jako Polaków” – mówił Cieślik w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.

Cieślik nie chciał do stolicy

„Gerard Cieślik to idol mój i całej mojej generacji” – tak mówi o nim jeden z najbardziej znanych kibiców Ruchu prof. Jan Miodek. To zrozumiałe, bo profesor pochodzi z Tarnowskich Gór. Ale przecież Cieślik był w latach 50. idolem całej Polski. Reprezentował pokolenie skrzywdzone przez wojnę, niedożywione, a mimo to odnoszące zwycięstwa. A kiedy wbił dwie bramki Związkowi Radzieckiemu, w wygranym 2:1 meczu na Stadionie Śląskim, stał się legendą noszoną na rękach.

Wtedy każdy młody chłopak chciał być Cieślikiem. On pokazywał, że dzięki szybkości, sprytowi i technice można wygrywać z potężnymi obrońcami.

Ale Cieślik miał też honor, który kazał mu postawić się władzy politycznej, która chciała, aby zasilił szeregi Legii w Warszawie. „Cały naród budował swoją stolicę” więc zgodnie z planami władz partyjnych sportowcy też powinni. I zgodnie z tym najlepszych piłkarzy wcielano do Ludowego Wojska Polskiego, aby grali w Centralnym Wojskowym Klubie Sportowym, jak wtedy nazywała się Legia.

Zazwyczaj sportowcy nie mieli w takich sytuacjach nic do powiedzenia. Ale Cieślik był najlepszy z nich i kiedy on powiedział „nie”, poparł go przodownik pracy socjalistycznej Wiktor Markiewka, który jako rębacz w kopalni „Polska” wyrabiał 300 procent normy. Podobno w najważniejszych partyjnych gabinetach stolicy uświadomił towarzyszom, że jak Cieślik wyjedzie do Warszawy, to Śląsk stanie. Pojęcie strajku kłóciło się z ideologią socjalizmu i piłkarz pozostał w Chorzowie.

Dziesiątki jego kolegów ze Śląska nie miało tyle szczęścia. W najlepszych jedenastkach CWKS z lat 1955–1956 grało aż dziesięciu Ślązaków: Lucjan Brychczy, Edward Szymkowiak, Antoni Horst Mahseli, Marceli Strzykalski, Zygmunt Pieda, Edmund Kowal, Henryk Kempny, Ernest Pol, Jan Bem i Mieczysław Siemierski.

Brychczy pozostał w Warszawie i jest największą żyjącą legendą Legii. Pol po zakończeniu służby wojskowej wrócił na Śląsk, dając początek wielkości Górnika Zabrze. Szymkowiak i Kempny zdobyli tytuł mistrza Polski z Polonią. Stadion w Bytomiu nosi imię Edwarda Szymkowiaka, a ten w Zabrzu – Ernesta Pola.

To Polonia była pierwszym śląskim klubem, który wystąpił w rozgrywkach o europejskie puchary.

Polska kocha Włodka

Cieślik podziwiał pierwszych wielkich zawodników Ruchu, którzy w latach 30. pięciokrotnie zdobyli tytuł mistrza kraju: Wilimowskiego, Teodora Peterka i Gerarda Wodarza. Prof. Miodek podziwiał Cieślika, a Włodzimierz Lubański podpatrywał Pola. Kiedy Lubański jako nastolatek został piłkarzem Górnika, zaczął się okres dominacji tego klubu w Polsce. Górnik wygrywał ligę. W latach 1961–1972 zdobył osiem tytułów mistrzowskich. Wyczyn jest tym większy, że ówczesny Górnik składał się niemal wyłącznie ze Ślązaków. Począwszy od bramkarza Huberta Kostki, przez obrońców Stanisława Oślizłę i Jerzego Gorgonia, pomocników Zygfryda Szołtysika, Jana Kowalskiego, Erwina Wilczka, po napastników Włodzimierza Lubańskiego i Jana Banasia.

Nie było drugiej takiej drużyny. Ale Górnik miał też szczęście. Sympatyczny Włodek Lubański stał się wzorem dla tysięcy polskich chłopców kopiących piłkę, często jego rówieśników. To przysparzało klubowi sympatyków w całym kraju. Sukcesy zbiegły się w czasie z rozwojem telewizji. O meczach już nie tylko słyszeliśmy. Mogliśmy zobaczyć jak Górnik pokonuje przeciwników, o których myśleliśmy, że Polak nie pokona ich nigdy: Tottenham Hotspur, Austrię Wiedeń, Duklę Praga, Dynamo Kijów, Glasgow Rangers, AS Romę, Manchester City.

Alex Ferguson powiedział, że jako zawodnik Falkirk przyjechał na mecz Górnika do Glasgow, żeby zobaczyć jak gra znany mu z opisów prasowych Włodek Lubański. Manchester United w drodze do finału rozgrywek o Puchar Mistrzów przegrał tylko jeden mecz z Górnikiem, na zaśnieżonym boisku Stadionu Śląskiego. Kostce nie dali rady Bobby Charlton ani George Best, a jedyną bramkę dla Górnika strzelił niezawodny Lubański, który był Lewandowskim tamtych czasów.

Te wydarzenia, które stały się legendami, tworzyli piłkarze, a umacniała telewizja i… niecodzienne okoliczności. Dziś mecze o punkty rozgrywa się w Europie niemal każdego dnia. W latach 60. i 70. były to środy. „Pucharowa środa” to termin, który wszedł do świadomości kibiców. Kto mógł – szedł na stadion, kto nie mógł – siadał przed telewizorem. Mecze Górnika na Stadionie Śląskim oglądało po sto tysięcy kibiców. A okoliczności wyeliminowania Romy i porażki z Manchesterem City w finale rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów, przy minusowej temperaturze na stadionie w Wiedniu pamiętają wszyscy, którzy to widzieli.

Od tego finału w roku 1970 minęło 48 lat. Żadna inna polska drużyna nie zaszła tak daleko w rozgrywkach. Osłabł też nieco kibicowski żar. W czasach Cieślika powstała popularna piosenka o trzech przyjaciołach z boiska, którzy „żyć bez siebie nie mogą”, a łączy ich „i przyjaźń, i sport”. O wielkim Górniku przełomu lat 60. i 70. piosenki pisali Wojciech Młynarski i Anna German.

Koniec PRL i piłki

To wszystko przeszłość przypominana z przyjemnością, bo potem nic równie miłego nie nastąpiło. Koniec PRL dla sportu oznaczał likwidację lewych etatów w kopalniach i hutach. Górnicze i hutnicze kluby przestały być dla piłkarzy atrakcyjne. Z czasem wiele kopalń i hut trzeba było zamknąć. To nie przypadek, że ostatni raz śląski klub – Ruch Chorzów – został mistrzem Polski w roku 1989. Górnik zdobył swój ostatni tytuł rok wcześniej, czyli 30 lat temu.

Ruch ma najstarszy stadion w ekstraklasie, pamiętający czasy Wilimowskiego i Cieślika. Klub wegetuje, nie stać go na przeniesienie się na Stadion Śląski. Ma nadzieję, że ponownie zostanie otwarta kopalnia „Barbara”, ale to raczej mrzonki. Nie da się już zbudować dobrej piłki na węglu. Śląskie kluby, występujące dziś w lidze, nie mają nic wspólnego z kopalniami i hutami. Starzy mistrzowie: Polonia i Szombierki też ledwo wiążą koniec z końcem.

Jest tak, choć nowe stadiony w Zabrzu, Tychach czy Gliwicach należą do najładniejszych w kraju. Stadion Śląski wreszcie po przebudowie został otwarty i w marcu, po dziewięciu latach, wróci tu reprezentacja Polski.

Postawa Górnika Zabrze w obecnych rozgrywkach także daje nadzieję. W czasach Pola, Oślizły i Lubańskiego klubem zarządzał prezes, który był dyrektorem biura kadr Ministerstwa Górnictwa i Energetyki. Mógł wszystko, nawet postawić się wojsku (Legii) i milicji (Gwardii i Wiśle).

Kiedy w roku 1968 tytuł zdobył Ruch Chorzów, w ministerialnych gabinetach podobno ustalono, że dobrze by było, aby Puchar Polski wywalczył Górnik. Prezesem chorzowskiego klubu był partyjny działacz w randze wiceministra. Nie było problemów z porozumieniem. Nikt publicznie nie odważył się nawet zasugerować, że coś jest nie tak. Dowodów przecież nie znaleziono, ale kto miałby ich szukać i jaka gazeta odważyłaby się o tym napisać, skoro nad wszystkimi czuwała partia?

Gwarki dają nadzieję

Dziś Górnik musi liczyć na siebie. Klubowa kadra złożona w większości z młodych piłkarzy, pochodzących ze śląskich klubów, i trenera Marcina Brosza, który wychował się w Knurowie, Bytomiu i Zabrzu dają poczucie tak potrzebnej swojskości. Może im się powiedzie, bo nie są słabsi od dziesiątków cudzoziemców, sprowadzanych do innych polskich klubów.

Patrząc na pracę Szkolnego Klubu Sportowego Gwarek Zabrze, przypomina się MKS Zryw Chorzów, dwukrotny mistrz Polski juniorów, którego trener, prof. Józef Murgot, wychował m.in. Antoniego Piechniczka, Jana Banasia, Zygfryda Szołtysika, Jerzego Michajłowa, Waltera Gzela i Józefa Jandudę. To było ponad pół wieku temu. Gwarek istnieje od roku 1974 i też dwa razy wywalczył tytuł mistrza Polski juniorów. Wśród jego wychowanków są m.in.: Łukasz Piszczek, Kamil Kosowski, Marcin Kuźba, Michał Probierz, kilku znanych ligowców: Adam Danch, Tomasz Cywka, Tomasz Bandrowski, Piotr Gierczak, Przemysław Trytko.

Kiedy Antoni Piechniczek mieszkał jeszcze przy ulicy Wrocławskiej, niedaleko Huty Batory w Chorzowie, opowiadał, że w promieniu kilkuset metrów razem z nim wychowało się kilkunastu późniejszych piłkarzy ligowych i reprezentacji Polski. Nie było takiego drugiego zagłębia talentów w kraju. I nadal nie ma.

W 89 rozgrywkach krajowych drużyny śląskie wygrywały 31 razy. Ruch Chorzów i Górnik Zabrze po 14, Polonia Bytom – dwukrotnie, Szombierki Bytom raz. 1.FC Katowice, GKS Katowice, AKS Chorzów, GKS Tychy, Piast Gliwice zdobywały tytuł wicemistrzowski. A jest jeszcze Zagłębie Sosnowiec, również wicemistrz i czterokrotny zdobywca Pucharu Polski. To już formalnie Zagłębie Dąbrowskie, ale należy do Śląskiego Związku Piłki Nożnej czy to się kibicom po obu stronach Brynicy podoba, czy nie.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej