Maja w zaczarowanym ogrodzie

Jak zachować w życiu radość i harmonię – opowiada Maja Popielarska, popularna pogodynka oraz przewodniczka po niezwykłych ogrodach.

Publikacja: 07.01.2018 21:00

Maja Popielarska lata liceum spędziła w Trzciance.

Maja Popielarska lata liceum spędziła w Trzciance.

Foto: TRICOLORS/EAST NEWS

Rz: Pani życie upływało pod znakiem podróży. Z czego to wynikało?

Maja Popielarska: Tato otrzymał pracę za granicą. Stąd te podróże. Z jednej strony niezapomniane wspomnienia, z drugiej bywały chwile, że czułam się jak tobołek przenoszony z miejsca na miejsce. Podstawówkę zmieniałam chyba siedem razy.

A Trzcianka?

Trzcianka to był epizod szkolny. Cztery lata spędzone w ogólniaku i internacie dawały poczucie względnego spokoju i stabilizacji. Czas specyficzny i trudny dla dorastającego człowieka. Okres buntu i pokory.

Jak wspomina pani klimat Trzcianki?

W Trzciance, a wcześniej w Pile panowało typowe dla Wielkopolski ogromne zamiłowanie do porządku i czystości. W sobotę w domach panował wręcz „terror sprzątaniowy”. Okna czyste, równo upięte zasłonki. Przed każdym domem porządek, z którego nikt nie śmiał się wyłamać.

A zainteresowanie ogrodem to potrzeba bliższego obcowania z naturą?

Ogrodnictwo to dziedzina, do której się dorasta. Zawsze bardziej patrzyłam pod nogi niż w niebo. A dziecięce plany na dorosłość były różne. Wśród nich medycyna, a wcześniej fryzjerstwo. Myślałam o resocjalizacji na AWF i rehabilitacji. Uważałam się za umysł ścisły i do dziś pamiętam, jak bardzo ceniony przeze mnie nauczyciel historii mówił mi wielokrotnie: wylądujesz na humanistyce. Myślę, że miał rację, bo to, co robię, jest bardzo humanistyczne. Zainteresowanie ogrodem wpajali mi dziadkowie i rodzice, szczególnie tata, który bardzo kochał ogród, zwłaszcza warzywny.

I stąd wybór architektury krajobrazu…

Wybrałam te studia, bo pozwalają poznać człowieka i przyrodę, a także mieć kontakt ze sztuką. Studia pasjonujące, dające wszechstronną wiedzę. Nie korzystam z niej w pełni, bo raczej zajmuję się bardziej doradzaniem niż tworzeniem ogrodów. Mam też poczucie, że tworząc te programy, robimy dobrą robotę.

Dociera pani do ogrodów niezwykłych, świadczących o wielkiej fantazji właścicieli, ale też zasobności ich portfela.

Z tym ostatnim bywa różnie. Rzeczywiście bywamy w wielu miejscach w Polsce i za granicą, spotykamy się z przeróżnymi ludźmi, ogrodnikami z krwi i kości, którzy ogrodem zajmują się od pokoleń. Konfrontują własne pomysły z tym, co zobaczą na świecie. I tymi, u których ta pasja pojawiła się od niedawna.

A ma pani jakiś ulubiony ogród?

Trudno wskazać jeden, jeśli odwiedziło się ich ponad 500. Dla mnie piękny ogród to nie ten tworzony przez 40 lat przez specjalistów, tylko ten, w którym właściciele dobrze się czują, który dobrze wkomponowany jest w otoczenie. Pasuje do architektury i spełnia oczekiwania gospodarzy, bo to dla nich się robi. Dla mnie ogród musi pachnieć, musi być w nim woda, bo ja kocham ptaki i zwierzęta, bez nich ogród nie funkcjonuje.

Z programami „Maja w ogrodzie” trafiła pani na podatny grunt, bo cieszą się sporym zainteresowaniem.

Największym sukcesem jest to, że zaczęło się mówić o ogrodach, o zieleni, o tym, jak jest ważna. Że można nią pięknie operować i dzięki niewielkiemu wysiłkowi sprawiać, że życie stanie się przyjemniejsze. Nie trzeba ściągać egzotycznych roślin z najdalszych stron świata, wystarczy, by utworzyć ogród z tego, co wokoło.

Myślę, że każdy z nas wcześniej czy później poszukuje w swoim życiu harmonii i taką z pewnością odnajdą w ogrodzie.

Uważam wręcz, że jesteśmy od tego uzależnieni. Mimo poczucia nadrzędności nie funkcjonowalibyśmy bez reszty wszechświata. Ogród to dla nas powrót do natury, do korzeni.

Ogrody odzwierciedlają charaktery ludzi?

Oczywiście.

A gdybyśmy spojrzeli bardziej globalnie, czy np. Wielkopolska, gdzie ponoć żyją ludzie lepiej zorganizowani, ma inaczej ukształtowane ogrody niż wschodnie województwa, gdzie nie ma już takiego reżimu?

Są pewne elementy, które na to wskazują. Np. strzyżone formy w Wielkopolsce i na Śląsku. A z drugiej strony bujne, nieporządkowane ogrody kwiatowe na Podlasiu i Mazurach. Ale nie są to twarde zasady. Inaczej bowiem wyglądają ogrody projektowane przez właściciela, a inaczej przez zamówionego architekta. Smuci mnie fakt, że zanika różnica między architekturą w małej miejscowości czy wsi a miastem. Teraz w przypadku niskiej zabudowy nie ma właściwie różnicy. Miejscowości tracą swoją tożsamość.

Specyficzny klimat małych miasteczek powoli odchodzi do lamusa.

Niestety. A poza tym jako architekta krajobrazu boli mnie, że mamy bardzo skrzywione poczucie estetyki. Jechałam niedawno autobusem przez Nowy Targ. I widziałam, jak na jednej ścianie budynku potrafiło być osiem wielkich reklam i każda w innym stylu. Tu jest jeszcze wiele do naprawienia.

Pokazuje pani bogate rezydencje, ale też te znacznie skromniejsze, urządzane z wielkim poświęceniem, niekiedy wręcz determinacją.

Pamiętam pewną panią, która stworzyła ogród imponujący, choć nieco zapuszczony, bo już nie starczało jej sił. A jednocześnie mieszkała w niezwykle skromnej chatynce zrobionej ze starego barakowozu. Miała natomiast bardzo ciekawe rośliny i na ich temat imponującą wiedzę.

Krzysztof Penderecki ma imponujący ogród tworzony z pasją nie mniejszą niż muzyka.

Bo ogród wciąga. To taka dziedzina, w którą, jak się wdepnie, to trudno się z niej wychodzi, chyba że z przyczyn zdrowotnych lub materialnych. Czasami dostaję listy z prośbą o pomoc od ludzi, którzy mają piękne ogrody, a nie są w stanie ich dłużej utrzymywać. I z bólem serca muszą się ich pozbyć. Te opowieści są często bardzo wzruszające. Ogrodnictwo może być terapią, ale często jest to dziedzina dla ludzi spełnionych, którym tak naprawdę niewiele trzeba. Pomijając oczywiście takich pasjonatów, jak wspomniany mistrz Penderecki, który do swoich Lusławic ściąga rośliny z najdalszych zakątków świata.

Ma pani w domu zwierzęta?

Zawsze u nas były, ale teraz nie mam. Uczucie się nie zmieniło, tylko zdecydowała odpowiedzialność. Realizując teraz swe programy, dużo jeżdżę i nie mam warunków do stałej opieki nad zwierzętami. Wiem, że nie będę miała czasu wychodzić z nimi na długie spacery, i dlatego nie mogę zdecydować się na opiekę nad nimi. To właśnie wynika z miłości.

Nie depcze pani trawników?

Oczywiście, że depczę, jeśli są źle zaprojektowane. A są miejsca, które nie mają szans być ogrodem, bo blokują dojścia, dojazdy. Nie można niczego robić na siłę. Także ogrodu.

Wróćmy na chwilę do tych miniogrodów. Co najchętniej sadzi się na balkonach?

Modne są zioła, a przede wszystkim od trzech lat panuje taki trend, by w donicach sadzić warzywa. Miłe to i pożyteczne. Uważam za kapitalny pomysł, by obok pelargonii posadzić np. trzy selery. Można zrobić zupę, a jednocześnie mieć kwiatek ku ozdobie. A do tego miły zapach na balkonie. Ale czy w ogrodnictwie ważne są trendy? Z nimi jest trochę tak jak z elegancją. Ona nie musi być modna, elegancja musi być po prostu elegancją. Tak samo jest z ogrodem. Dobry ogród nie musi być wcale modny. Wystarczy, że sprawia przyjemność, nie narusza miru sąsiadom i czujemy się w nim dobrze.

Rz: Pani życie upływało pod znakiem podróży. Z czego to wynikało?

Maja Popielarska: Tato otrzymał pracę za granicą. Stąd te podróże. Z jednej strony niezapomniane wspomnienia, z drugiej bywały chwile, że czułam się jak tobołek przenoszony z miejsca na miejsce. Podstawówkę zmieniałam chyba siedem razy.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej