Życie i śmierć w Bieszczadach

Ukazały się dwie niezwykłe książki. Pierwsza o tragedii, która wydarzyła się na granicy dziesięć lat temu. Druga o życiu ludzi, dla których Bieszczady stały się samotnią z wyboru.

Publikacja: 18.12.2017 00:00

Jola Jarecka to autorka, o której życiu również można by napisać ciekawą książkę.

Jola Jarecka to autorka, o której życiu również można by napisać ciekawą książkę.

Foto: Wydawnictwo Libra

Ta historia wstrząsnęła Polską we wrześniu 2007 r. W środku jesiennej nocy, w czasie największego załamania pogody, patrol pograniczników z Ustrzyk Górnych natknął się na wycieńczoną kobietę z dzieckiem na rękach. Przerażona prosiła ich w nieznanym języku o pomoc. Szybko okazało się, że jest Czeczenką o imieniu Kamisa. Kobieta zabłądziła podczas nielegalnego przekraczania granicy. Docelowo z pomocą przemytników miała dotrzeć na terytorium Austrii. Wraz z czwórką dzieci planowała przekroczyć zieloną granicę ukraińsko-słowacką, ale pobłądziła i znalazła się na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego w okolicach miejscowości Wołosate.

Kobieta pozostawiona przez przewodnika marzła w środku lasu wraz z trzema córkami (w wieku 6, 10 i 13 lat) oraz najmłodszym synkiem. Gdy dziewczynki z wyziębienia zaczęły tracić po kolei przytomność, matka wraz z osłabionym dwuletnim synem udała się po pomoc. Dziewczynki niestety nie przeżyły. Wszystkie trzy zmarły z wychłodzenia. To była wczesna jesień, ale nocą w górskim lesie temperatura spadła do 3 stopni Celsjusza, a poza tym od tygodnia padały nieustanne deszcze i potęgowały panujący chłód.

Życie po tragedii

Kobieta wraz z mężem i ocalałym synem dostali w Polsce status uchodźców politycznych między innymi dzięki zabiegom prezydentowej Marii Kaczyńskiej. Zamieszkali w wielkopolskim Wolsztynie, gdzie dostali mieszkanie komunalne od miasta. Z czasem jednak zdecydowali się wrócić do rodzimej Czeczenii, gdzie pochowane zostały ich córki. Jak opowiadali znajomi Czeczenów, wciąż tęsknili za rodziną i ojczyzną. Nie czuli się dobrze wśród obcej kultury i ludzi, a także męczyło ich ciągłe wspominanie tragedii. Miał nawet powstać film fabularny o tragicznych wydarzeniach z 2007 r., ale rodzina nie wyraziła chęci, by w jakikolwiek sposób współpracować przy tym projekcie. Pomysł więc porzucono.

Film nie powstał, ale do księgarń właśnie trafiła powieść „Hylaty” Joli Jareckiej, która powstała z wyraźnej inspiracji losami czeczeńskiej rodziny uchodźców. To powieść, a nie reportaż, więc nie należy traktować „Hylatego” jak dokumentu czy świadectwa, co nie znaczy, że nie znajdziemy w nim prawdy o ludziach i miejscu, w którym rozegrała się tragedia.

Historia powieściowej Hali z Czeczenii i jej dzieci rozgrywa się równolegle do dwóch innych wątków. Jednym z bohaterów jest Jerzy, funkcjonariusz Straży Granicznej z opinią służbisty. Ma także status człowieka obcego, bo w Bieszczady przyjechał z zachodniej części kraju, po tym jak Polska została włączona do strefy Schengen i zmniejszono liczbę pograniczników na południowym zachodzie. Jerzy mieszka sam. Dopiero co rozstał się z żoną, która została z nastoletnim synem w ich dawnym domu. Kiedy Hala z dziećmi trafia na pogranicze polsko-ukraińsko-słowackie, Jerzy spodziewa się właśnie wizyty syna, który ma do niego przyjechać na weekend. Wspólny wypad ojca i syna w pobliże wodospadu znajdującego się nad tytułowym potokiem Hylatym koło Zatwarnicy zostanie przerwany pilnym wezwaniem do interwencji w sprawie nielegalnego przekroczenia granicy.

Ubogie małżeństwo

Trzeci wątek stanowią losy Stefana i Hanki, ubogiego małżeństwa z Zatwarnicy, których syn choruje na serce. Stefan cieszy się kiepską opinią w okolicy. Siedział w więzieniu za przemyt, jest znany z kłusownictwa, a uczciwa praca się go nie trzyma. Jednocześnie bardzo pilnie potrzebują pieniędzy na leczenie syna. Kiedy więc w Bieszczady przyjeżdża dawno niewidziany kolega Paweł i wykłada na stół pięć tysięcy złotych „z propozycją roboty”, Stefan nie będzie się długo wahał.

Oprócz niego poznajemy też żonę Hankę, za którą ciągnie się historia przesiedleń z czasów powojennej akcji „Wisła”. Kobieta pracuje w miejscowej restauracji, a wskutek rodzinnej traumy ma głęboko zakorzenioną potrzebę bezpieczeństwa i stabilności, których nie potrafi zapewnić Stefan. Ma słabość do alkoholu i nie został najwyraźniej stworzony do codziennej pracy.

Debiutująca w prozie Jola Jarecka wpierw napisała tragiczną historię Czeczenki Kamisy w formie scenariusza filmowego, a dopiero potem postanowiła stworzyć powieść, którą wydało rzeszowskie wydawnictwo Libra. Autorka zgrabnie przeplata trzy wątki, tytułując kolejne rozdziały imionami bohaterów, którzy w danym fragmencie są także narratorami. Ich różne perspektywy i historie przypominają obracające się kręgi, które w pewnym momencie zaczynają wzajemnie się przecinać, aż w końcu wszystkie spotkają się w jednym punkcie podczas tragicznej nocy w górskim lesie na granicy. Wielowątkowość pozwala pisarce odrobinę zdystansować się wobec tragedii czeczeńskiej kobiety. W związku z czym zamiast tanich wzruszeń „Hylaty” dostarcza wnikliwej obserwacji społeczno-historycznej Bieszczad.

Jarecka to autorka, o której życiu również można by napisać ciekawą książkę. W 2012 r. kupiła wraz z mężem zniszczone gospodarstwo w Zatwarnicy w gminie Lutowiska. Przeprowadzili generalny remont, by ostatecznie teren dawnego tartaku z kuźnią zmienić nie tylko w dom, ale także w znany na całą okolicę ośrodek kulturalny. Dawną stajnię przerobili na salę projekcyjną nazywaną Kinem Końkret, które funkcjonuje na wzór dyskusyjnego klubu filmowego. Można tam obejrzeć stare filmy z wątkami bieszczadzkimi (m. in. „Hasło” z 1976 r., „Wolną sobotę” z 1977 r. i „Kino objazdowe” z 1986 r.), ale też najnowsze krajowe i zagraniczne produkcje, tj. irańskiego „Klienta” w reżyserii Ashgara Farhadiego, „Piękne dni” Wima Wendersa czy nagrodzony na ostatnim festiwalu w Wenecji „Po tamtej stronie chmur” Akiego Kaurismakiego, którego projekcja odbędzie się w noworoczny wieczór. Oprócz kina, kawiarni i miejsca kulturalnych spotkań na końcu świata Jola Jarecka zajmuje się również rękodziełem, wytwarza biżuterię i szyje tradycyjne bojkowskie stroje.

Piórem i aparatem

Losy Joli Jareckiej przypominają historie, które opisała i sfotografowała Agata Grzybowska i można je oglądać w albumie zatytułowanym „9 bram, z powrotem ani jednej”. Publikacja cieszyła się dużą popularnością i pierwszy nakład – mimo dość wysokiej ceny – praktycznie już się rozszedł, więc dopóki nie zostanie zrobiony dodruk, album będzie wydawniczym rarytasem.

Pomysł na „9 bram, z powrotem ani jednej” narodził się, kiedy Agata Grzybowska (rocznik 1984) w listopadzie 2015 r. w poszukiwaniu spokoju i duchowej równowagi wyjechała na kilkumiesięczną samotną wyprawę w Bieszczady. Zabrała ze sobą tylko aparaty fotograficzne i negatywy. Na miejscu poznała ludzi, którzy podjęli podobną decyzję jak ona, ale w przeciwieństwie do fotografki z Warszawy trwają w niej już kilkanaście lub kilkadziesiąt lat.

„Bohaterowie moich zdjęć to ludzie, którzy przyjechali w Bieszczady w latach 50. i 80. – czytamy we wstępie do albumu Agaty Grzybowskiej. – Każda z tych osób przyjechała z innego powodu i żadna już nie wyjechała. Łączy ich motyw porzucenia, zrezygnowania „z czegoś, z kogoś”.

Z jednej strony są to ludzie z pękniętymi życiorysami. Ich życie w pewnym momencie uległo załamaniu i mają poczucie klęski, jak choćby jeden z dziewięciu bohaterów fotoreportażu Adam Cichoń, który w wieku 20 lat wrócił w Bieszczady zająć się samotną matką, a teraz sam starzeje się w samotności i nie ma już nikogo, kto mógłby do niego przyjechać. Z drugiej strony są to ludzie samotni z wyboru, w pełni świadomi decyzji, którą podjęli i konsekwencji samotności. A przy tym to także postacie o niezwykłej sile ciała i ducha. Agata Grzybowska pisze o nich, że są „ociosani naturą, mają twarde i zmęczone ręce od fizycznej pracy. (…) Góry wymagają bardzo dużo siły i determinacji – nie ma w nich miejsca dla słabych czy zdegenerowanych cywilizacją ludzi. Żyją czasem bez prądu i bieżącej wody”.

Ten pięknie wydany album, a w zasadzie fotoreportaż, podkreśla właśnie wspomnianą surowość bieszczadzkiego życia. Grzybowska na czarno-białych fotografiach wydobywa także piękno przygranicznego pejzażu, z całą dzikością przyrody i kulturowym kolorytem, który często ostał się jedynie w ruinach dawnych gospodarstw oraz szczątkach kapliczek i cerkwi.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora: m.kube@rp.pl

Ta historia wstrząsnęła Polską we wrześniu 2007 r. W środku jesiennej nocy, w czasie największego załamania pogody, patrol pograniczników z Ustrzyk Górnych natknął się na wycieńczoną kobietę z dzieckiem na rękach. Przerażona prosiła ich w nieznanym języku o pomoc. Szybko okazało się, że jest Czeczenką o imieniu Kamisa. Kobieta zabłądziła podczas nielegalnego przekraczania granicy. Docelowo z pomocą przemytników miała dotrzeć na terytorium Austrii. Wraz z czwórką dzieci planowała przekroczyć zieloną granicę ukraińsko-słowacką, ale pobłądziła i znalazła się na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego w okolicach miejscowości Wołosate.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej