Pomnik konia

Stadnina w Mosznej istnieje blisko 70 lat. Wyhodowane w niej konie brały udział w igrzyskach olimpijskich, wygrywały wiele prestiżowych gonitw, w tym Wielką Pardubicką.

Publikacja: 26.06.2017 22:30

Stadnina wygląda dziś kwitnąco, ale okres transformacji omal nie zniweczył wieloletniego dorobku wyb

Stadnina wygląda dziś kwitnąco, ale okres transformacji omal nie zniweczył wieloletniego dorobku wybitnych polskich hodowców.

Foto: Fotorzepa, Małgorzata Żółtańska

Tiumen wcale nie zapowiadał się na wielkiego czempiona. Pierwsze sukcesy zaczął odnosił jako czterolatek. Jak na konia wyścigowego – one talent najczęściej objawiają już jako dwulatki – to dosyć późno. Miał jednak doskonały rodowód. Matka Toskanella, klacz pełnej krwi angielskiej, wygrała wyścig Sac-a-Papier. Jego prababka to słynna Demona, zwyciężczyni Wielkiej Warszawskiej z 1964 roku i kilku innych ważnych wyścigów. Ojciec Beaconsfield był sprowadzonym z Anglii reproduktorem. W Mosznej dochował się wspaniałego potomstwa, ale to Tiumen jest najsławniejszy.

W 2007 roku za kilkanaście tysięcy złotych został sprzedany do Czech. Wkrótce dosiadł go Josef Vana. W Czechach 67-letni były już dżokej należy do kultowych postaci sportu. Startował w wyborach do parlamentu, w 2012 roku nakręcono o nim przejmujący dokument filmowy, który można było oglądać w czeskich kinach. Na Tiumenie Vana trzy razy z rzędu, w latach 2009–2011, wygrał Wielką Pardubicką, legendarną gonitwę rozgrywaną od 1874 roku na blisko siedmiokilometrowym dystansie. Tiumen był pierwszym i jak na razie jedynym koniem z polskiej hodowli, który wygrał Wielką Pardubicką.

Dla właścicieli i pracowników stadniny w Mosznej sukcesy Tiumena nie były wielkim zaskoczeniem. Działają według sprawdzonej od lat koncepcji, która zapewniła ośrodkowi renomę najlepszej i największej hodowli koni sportowych w Polsce.

Zamek 99 wież

Stadnina idealnie wkomponowuje się w otoczenie. Obok znajduje się jeden z najsłynniejszych zabytków ziemi opolskiej – pałac w Mosznej. Początki rezydencji sięgają XVIII wieku. Obecnych kształtów budowla nabrała na przełomie XIX i XX wieku. Należała do rodziny Tiele-Wiencklerów. Podczas polowań gościem tych niemieckich arystokratów był cesarz Wilhelm II. Ale hrabia Tiele-Wienckler, jeśli chodziło o wydatki, nie należał wcale do uległych państwu poddanych. Legenda głosi, że pałac specjalnie posiada tylko 99 wież. Gdyby przekroczył setkę, właściciele musieliby łożyć na garnizon wojskowy.

Arystokraci opuścili wraz z Niemcami rezydencję jeszcze przed zakończeniem II wojny światowej. W 1948 roku do dawnych pomieszczeń gospodarczych pałacu sprowadzono 25 klaczy pełnej krwi angielskiej. Pochodziły z cudem ocalałych hodowli głównie ze wschodniej części Polski. Kilka lat później rozpoczęto hodowlę jeszcze jednej rasy – koni sportowych tzw. szlachetnej półkrwi.

W wielkim skrócie, konie pełnej krwi angielskiej są predestynowane do wyścigów dzięki swej naturalnej szybkości, wierzchowce szlachetnej półkrwi posiadają natomiast cechy odpowiednie do sportu jeździeckiego: skoków przez przeszkody, zawodów WKKW, ujeżdżenia. Charakteryzuje je masywniejsza niż u folblutów budowa ciała, obszerny ruch i skoczność.

Jeździecka enklawa w czasach komunizmu

W Mosznej powstała koncepcja prowadzenia hodowli koni sportowych. Stworzyli ją ludzie, nie przypadek.

– Moszna miała szczęście do hodowców, którzy na stanowisku głównego specjalisty ds. hodowli, wnieśli wkład w rozwój stadniny. To byli wybitni fachowcy – tłumaczy „Rzeczpospolitej” źródła sukcesu ośrodka prezes Magdalena Donimirska-Wodzicka.

Pierwsi szefowie hodowli – Zygmunt Skolimowski, Władysław Byszewski, Maciej Świdziński, Hubert Szaszkiewicz – brali udział w zawodach jeździeckich najwyższej rangi. – To były osoby, które rozumiały, po co jest sport, po co jest hodowla. W jeździectwie sport służy hodowli. Wyniki są potrzebne do tego, żeby tę hodowlę sprawdzać i doskonalić – mówi prezes Donimirska-Wodzicka. Ta idea leżała również u podstaw założenia w 1952 roku LZS Moszna, dziś Ludowego Klubu Jeździeckiego Moszna.

Hubert Szaszkiewicz zainicjował współpracę z Austriakami i sprowadzał z Europy Zachodniej ogiery o świetnych rodowodach jak Genius, Fanimo, Firstgraaf, Elvis, co w czasach PRL-u było ewenementem. Większość stadnin nie miała takich kontaktów i możliwości.

Komunistyczne władze w PGR-owskich stadninach nastawiały się na hodowlę koni roboczych, przeznaczonych do prac w gospodarstwie lub co najwyżej chodzenia w bryczce czy wozie. Jeździectwo jak tenis czy golf należało do sportów elitarnych, traktowane było jako dawna rozrywka arystokratów i burżuazji, przez co zostało zepchnięte na margines. Władza niechętnie patrzyła na rozwój dyscypliny i tym samym hodowlę koni sportowych.

W Mosznej powstała jednak jeździecka enklawa. Sporo zawodników LZS wyjeżdżało za granicę – co nie było wtedy łatwe – i tam odnosiło sukcesy. Byszewski na koniach Argun i legendarnym Bessonie uczestniczył w zawodach Pucharu Świata w Rzymie, Neapolu, Akwizgranie. Szaszkiewicz, Świdziński startowali w Niemczech, Austrii, Francji. Rudolf Mrugała wystąpił w finale Pucharu Świata w Sztokholmie. Klub doczekał się olimpijczyków. Pierwszym był Marek Małecki, wychowanek Byszewskiego. Na igrzyskach olimpijskich w Monachium (1972) na koniu Signor wystartował w WKKW, zajął 39. miejsce. W Hongkongu, gdzie odbywały się konkurencje jeździeckie igrzysk olimpijskich 2008 w Pekinie, moszniańską hodowlę reprezentowali Artur Społowicz na koniu WAG i Michał Rapcewicz na koniu Randon, w Londynie (2012) Paweł Spisak na koniu WAG i ponownie Michał Rapcewicz.

Za duży sukces w klubie uważają zdobycie przez Zygmunta Rozpleszcza wicemistrzostwa Europy juniorów w 1990 roku. W tej samej kategorii wiekowej Norbert Wieja zajął czwarte miejsce. Wszyscy dosiadali koni z miejscowej hodowli.

Czesi na ratunek

Klub nadal działa i się rozwija, stadnina wygląda dziś kwitnąco, ale okres transformacji omal nie zniweczył wieloletniego dorobku wybitnych polskich hodowców. Stadnina podupadała, stała się nierentowna i Agencja Nieruchomości Rolnych postanowiła ją sprzedać. Znaleźli się na szczęście prywatni inwestorzy, pasjonaci koni, którzy zdecydowali się na odkupienie stadniny.

Początki nowej spółki były trudne, zbiegły się w czasie z kryzysem w hodowli koni sportowych. – Tor na Służewcu przeżywał trudności. Nie było gonitw za pieniądze, nie było chętnych ze strony prywatnych właścicieli i spółek do kupowania koni. Wyścigi odbywały się tylko po to, by sprawdzić dzielność koni – opowiada prezes Donimirska-Wodzicka.

Wówczas stadninę uratowali Czesi. Zdawali sobie sprawę z jakości wierzchowców z Mosznej, u południowych sąsiadów nie słabło też zapotrzebowanie na konie wyścigowe. W małych Czechach funkcjonuje dziś pięć torów wyścigowych, w Polsce tylko dwa – na Służewcu w stolicy i we Wrocławiu.

– Czesi nas uratowali – przyznaje Donimirska-Wodzicka. Wielką reklamę stadninie zrobił Tiumen. Przez kilka lat zarobił dla swoich właścicieli 6,5 miliona koron, czyli ponad milion złotych.

Koń 25-lecia

Moszna kontynuuje hodowlę koni wyścigowych. Dziś stadnina liczy blisko 200 sztuk. Sprowadzane są ogiery pełnej krwi angielskiej z najlepszych ośrodków w Europie, ostatnio głównie z Francji i Irlandii. W przypadku koni szlachetnej półkrwi stosowana jest inseminacja. Koszt nasienia importowanego ze stadnin holenderskich i belgijskich wynosi od kilkuset do kilkudziesięciu tysięcy euro.

– I mimo że postępujemy zgodnie z trendami w tej klasie koni, trudno nam nadążyć za światową czołówką. Brakuje nam narodowego programu hodowli koni sportowych. Może warto podjąć próbę konsolidacji hodowli, rasy, jak to zrobili Holendrzy, ale do tego potrzebna jest pomoc państwa – mówi prezes stadniny.

Aby mieć pieniądze na utrzymanie kosztownej hodowli, stadnina prowadzi innego rodzaju działalność gospodarczą – uprawę ziemi, hodowlę krów, organizację imprez rekreacyjnych, obozów sportowych, ma też hotel. Ale konie są priorytetem. Nie zapomina się nawet o tych, które rozsławiły stadninę.

W parku znajdują się pamiątkowe tablice. Jedna z nich poświęcona jest Bessonowi, „koniowi 25-lecia”. Ten oryginalny hołd złożyła załoga ośrodka. Na symbolicznym nagrobku wpisane zostały nawet lata życia konia, który wygrywał mistrzostwa Polski i startował na hipodromach w całej Europie. Kolejną pamiątkę poświęcono Demonie, która dożyła niemal 30 lat i jako dwulatka nie przegrała żadnej gonitwy. Demona to „prababka” Tiumena. Wielu pracowników i prezes stadniny chcą, aby zwycięzca Wielkiej Pardubickiej na starość wrócił w rodzinne strony. W przyszłości pewnie również doczeka się swojej tablicy w rozległym parku stadniny w Mosznej.

Tiumen wcale nie zapowiadał się na wielkiego czempiona. Pierwsze sukcesy zaczął odnosił jako czterolatek. Jak na konia wyścigowego – one talent najczęściej objawiają już jako dwulatki – to dosyć późno. Miał jednak doskonały rodowód. Matka Toskanella, klacz pełnej krwi angielskiej, wygrała wyścig Sac-a-Papier. Jego prababka to słynna Demona, zwyciężczyni Wielkiej Warszawskiej z 1964 roku i kilku innych ważnych wyścigów. Ojciec Beaconsfield był sprowadzonym z Anglii reproduktorem. W Mosznej dochował się wspaniałego potomstwa, ale to Tiumen jest najsławniejszy.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej