Mała Polka z silnym forhendem

Tenisistka z Krakowa, która zagrała w trzech wielkoszlemowych finałach? Oczywiście Jadwiga Jędrzejowska.

Publikacja: 12.06.2017 00:00

„Dziewczyna zupełnie instynktownie wyczuwa każdą piłkę i plasuje instynktownie, wszystko u niej wrod

„Dziewczyna zupełnie instynktownie wyczuwa każdą piłkę i plasuje instynktownie, wszystko u niej wrodzone” – zachwycał się grą Jadwigi Jędrzejowskiej reporter „Przeglądu Sportowego” w roku 1928.

Foto: NAC

Chociaż kojarzona jest ze Śląskiem – w latach powojennych reprezentowała barwy katowickich klubów – to grać nauczyła się w krakowskim AZS.

„Urodziłam się na korcie” – brzmi pierwsze zdanie jej autobiografii pod takim samym tytułem. I, jak podkreśla bohaterka, nie jest to wcale przesada, bo dom, w którym ujrzała światło dzienne, znajdował się tuż obok kortów AZS.

Blisko tenisa, ale jednocześnie daleko. Wtedy to była rozrywka dla zamożnych, a ojciec przyszłej mistrzyni pracował w zakładach oczyszczania miasta. O grze nie mogło być mowy, jednak okazało się, że zbieranie i podawanie piłek eleganckim panom w bieli może podreperować domowy budżet. Ośmioletnia Jadzia zbierała i podawała, aż pewnego dnia wzięła do ręki prawdziwą rakietę z wypolerowaną rączką i brzęczącymi strunami. Odbiła piłkę i zamarzyła o tenisie. Parę lat później spędzała już na kortach całe dnie – kiedy kogoś zawiódł partner, zagrywała mu piłki.

Pierwsze wydanie „Urodziłam się…” ukazało się w roku 1955 i, zgodnie z duchem czasów, wiele tam gorzkich słów pod adresem pań z dobrych domów, które ponoć nie chciały grywać z dziewczyną do podawania piłek. Jednak nie da się ukryć, że pierwszą prawdziwą rakietę młoda tenisistka dostała od jednego z kortowych bywalców, a wkrótce została przyjęta w szeregi AZS.

– Kiedy ja przyszedłem do tenisa, była już podziwiana, uznawana i lubiana, choć bywała też obiektem zazdrości – mówił Bohdan Tomaszewski, dodając, że tenis dał Jędrzejowskiej szansę na wyrwanie się do lepszego świata. Wykorzystała ją. – Miała niesłychany wdzięk, prostotę, uśmiech, poczucie humoru. Jadzię lubiano i w Polsce, i na świecie.

Wrodzony talent

„Takich drajwów chyba nikt w Polsce nie ma. A zaciętość, a talent! Dziewczyna zupełnie instynktownie wyczuwa każdą piłkę i plasuje instynktownie, wszystko u niej wrodzone” – zachwycał się reporter „Przeglądu Sportowego” w roku 1928, kiedy 16-letnia Jadzia okazała się rewelacją mistrzostw Polski. Przegrała w finale z utytułowaną Wandą Dubieńską (która miała jej szczególnie nie lubić), ale wywalczyła mistrzostwo w grze podwójnej i mieszanej.

Rok później zdobyła pierwsze mistrzostwo w grze pojedynczej. Będą jeszcze 22 (nie licząc tytułów honorowych przyznanych w latach 1937–1938), ostatnie w roku 1962.

– Jej siłą był forhend. Nie miała dobrego woleja, grała za to fenomenalny dropszot – wspominał Bohdan Tomaszewski, który grywał z Jędrzejowską w latach 30., gdy była już zawodniczką stołecznej Legii. – Najlepsi brali nas, juniorów, na trzy kwadranse na kort centralny. Różnica pomiędzy tenisem kobiecym i męskim była wtedy znaczna, toczyliśmy bardzo zacięte mecze. Wykorzystywałem jej braki w bieganiu.

Te braki będą jej później wypominać. Na razie mamy początek lat 30. i zachwyty nad „małą Polką, której nazwisko jest tak masywne, jak jej drajwy”. To słowa reportera francuskiego dziennika „L’Auto”, który miał okazję oglądać tenisistkę podczas wielkoszlemowego debiutu. W 1931 roku, w Paryżu, stoczyła zacięty bój z Amerykanką Elizabeth Ryan, zdobywczynią 26 tytułów wielkoszlemowych w grze podwójnej i mieszanej. Ludzie schodzili z trybun kortu centralnego i szli na kort nr 4, gdzie toczył się mecz Polki. Przegrała w trzech setach, ale jak napisał dziennikarz „L’Auto”: „Mamy wrażenie, że Jędrzejowska zostanie pewnego dnia mistrzynią świata”.

Dwa gemy

W kolejnych sezonach „mała Polka” regularnie grywała na Roland Garros i Wimbledonie.

Po pierwszych i drugich rundach przyszedł czas na trzecie i czwarte, potem na ćwierć- i półfinały, aż wreszcie – w 1937 roku – Polka w finale na kortach All England Clubu. Wygrać tu to zdobyć mistrzostwo świata.

W pięciu pierwszych meczach każdej z rywalek oddawała góra trzy gemy. Półfinał ze znakomitą Amerykanką Alice Marble był bardziej zacięty, ale także wygrany w dwóch setach. W finale czekała Angielka Dorothy Round.

W decydującym secie krakowianka prowadziła już 4:2. „Dwa gemy dzielą mnie od mistrzostwa świata… Myśl o nich nie daje mi chwili spokoju. Jestem bardzo zdenerwowana. Zaczynam grać źle, moje piłki o centymetry mijają się z linią. Czuję się bardzo odosobniona. Nie ma nikogo życzliwego obok kortu, kto by poradził, jaką taktykę w tak ważnej chwili mam zastosować” – żaliła się. Przegrała 2:6, 6:2, 5:7.

„Jeśli chodzi o grę z głębi kortu, nie było pomiędzy tenisistkami różnicy – Round dysponowała wspaniałym bekhendem, Jędrzejowska równie niebezpiecznym forhendem. Przy siatce Polka była nawet lepsza. Decydującą rolę w zwycięstwie Angielki odegrała jej regularność i odwaga w krytycznym momencie trzeciego seta” – napisał sprawozdawca „Sunday Express”.

Dwa finały, jeden tytuł

Wkrótce po tym sukcesie Jędrzejowska po raz pierwszy w karierze wyruszyła do USA, na zaproszenie Amerykańskiej Federacji Tenisowej. „Do Nowego Jorku popłynęłam na s/m Queen Mary. Był to olbrzymi okręt przypominający pływające miasto. Mogłam trenować, gdyż na jednym z pokładów znajdował się kort”.

W mistrzostwach USA wicemistrzyni Wimbledonu zagrała z numerem 1. Znów doszła do finału i znów przegrała – tym razem z Chilijką Anitą Lizaną, którą znawcy tenisa stawiali wówczas na czele światowych klasyfikacji.

Amerykańska podróż kończy się pechowo – Jędrzejowska potyka się w pociągu i łamie palec. Do Gdyni przypływa z nogą w gipsie i nie może wystartować w mistrzostwach kraju. Otrzymuje zatem od Polskiego Związku Lawn-Tennisowego tytuł honorowej mistrzyni Polski. To ukłon w stronę sportsmenki tak sławnej, że trafiła nawet na ekrany kin – jedna z bohaterek popularnej wówczas komedii „Jadzia”, mistrzyni tenisa, nazywa się Jadwiga Jędruszewska. To nie przypadek.

Prawdziwa Jędrzejowska wygrywa tymczasem plebiscyt „Przeglądu Sportowego” (drugi raz z rzędu), a na liście najlepszych tenisistek świata układanej przez znawcę tenisa Wallisa Myersa (punkty rankingowe pojawią się dopiero kilka dekad później) zajmuje 3. miejsce – za Dorothy Round i Anitą Lizaną.

Bohdan Tomaszewski: „Cudzoziemcy, nie mogąc wymówić jej imienia i nazwiska, mówili na nią »Jed«. Nie było wtedy jetów – samolotów odrzutowych, była Jed – mocna dziewczyna, która strzelała piłkami z szybkością odrzutowca”.

W 1939 roku „Jed” podbija Paryż – gra w dwóch finałach Roland Garros. „Mam walczyć z madame Mathieu, lecz przewiduję już z góry, że mistrzostwa nie zdobędę. Jeszcze chyba nie było czegoś takiego w Paryżu, aby cudzoziemka mogła w finale pokonać miejscową tenisistkę. Zwycięstwo nad Francuzką na centralnym korcie obsadzonym wyłącznie przez miejscowych sędziów liniowych jest nieomal wykluczone” – zapisała.

Miała rację, choć nie do końca – jej finałowa rywalka Simone Mathieu kilkakrotnie przegrywała w paryskich finałach. Tym razem była jednak górą.

Finalistki singla zagrały wspólnie w turnieju deblowym, choć, jak przyznawała Polka, z początku nie przepadały za sobą. Musiały się polubić, bo wygrały. To jedyny wielkoszlemowy tytuł Jadwigi Jędrzejowskiej.

Przeżyłam

W 1939 roku zagrała jeszcze w ćwierćfinale Wimbledonu, by wrócić do Anglii dopiero w roku 1946.

„Zdawałam sobie sprawę, że po tak długiej przerwie nie będę w stanie rywalizować z tenisistkami, które przez cały okres wojny trenowały i brały udział w zawodach” – napisała. Rzeczywiście, odpadła już po pierwszym meczu. Wygrała jedynie turniej pocieszenia, dla uczestniczek pokonanych w pierwszej i drugiej rundzie. „Spotkałam wielu znajomych sprzed wojny. Byli zaskoczeni, że mnie widzą, ponieważ prasa angielska kilka razy donosiła, że zginęłam w czasie okupacji. Moje pojawienie się na kortach wywołało prawdziwą sensację w Wimbledonie”.

Rok później, w wieku 35 lat, zagrała jeszcze w Paryżu (ćwierćfinał) i Londynie (porażka w drugiej rundzie singla, zwycięstwo w turnieju pocieszenia, finał gry mieszanej). Na tym zakończyła wielkoszlemowe występy. Skupiła się na zdobywaniu kolejnych tytułów w kraju, stając się przekleństwem dla młodszych rywalek.

– Oczywiście nie grała już tak dobrze jak wcześniej, ale jednak wciąż wiele znaczyła w światowych rozgrywkach i, istotnie, odgrywała rolę kata całej następnej generacji krajowych tenisistek. Była nie do przeskoczenia – potwierdzał Bohdan Tomaszewski. – Jej filozofia była taka: „Gram dopóty, dopóki ktoś mnie nie zdetronizuje”. Więc dopóki mogła, lała te młodsze tenisistki. W tym czasie u Jadzi pojawił się dodatkowy rys charakteru: stała się bardzo surowa. Nie wiem, czy młode dziewczyny wynosiły coś z tych meczów.

W wieku 50 lat mistrzyni zdecydowała – jak pisze – ograniczyć swoje występy w mistrzostwach Polski do gry podwójnej i mieszanej. Jeszcze przez kilka kolejnych sezonów wracała ze złotymi medalami.

Chociaż kojarzona jest ze Śląskiem – w latach powojennych reprezentowała barwy katowickich klubów – to grać nauczyła się w krakowskim AZS.

„Urodziłam się na korcie” – brzmi pierwsze zdanie jej autobiografii pod takim samym tytułem. I, jak podkreśla bohaterka, nie jest to wcale przesada, bo dom, w którym ujrzała światło dzienne, znajdował się tuż obok kortów AZS.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej