Chociaż kojarzona jest ze Śląskiem – w latach powojennych reprezentowała barwy katowickich klubów – to grać nauczyła się w krakowskim AZS.
„Urodziłam się na korcie” – brzmi pierwsze zdanie jej autobiografii pod takim samym tytułem. I, jak podkreśla bohaterka, nie jest to wcale przesada, bo dom, w którym ujrzała światło dzienne, znajdował się tuż obok kortów AZS.
Blisko tenisa, ale jednocześnie daleko. Wtedy to była rozrywka dla zamożnych, a ojciec przyszłej mistrzyni pracował w zakładach oczyszczania miasta. O grze nie mogło być mowy, jednak okazało się, że zbieranie i podawanie piłek eleganckim panom w bieli może podreperować domowy budżet. Ośmioletnia Jadzia zbierała i podawała, aż pewnego dnia wzięła do ręki prawdziwą rakietę z wypolerowaną rączką i brzęczącymi strunami. Odbiła piłkę i zamarzyła o tenisie. Parę lat później spędzała już na kortach całe dnie – kiedy kogoś zawiódł partner, zagrywała mu piłki.
Pierwsze wydanie „Urodziłam się…” ukazało się w roku 1955 i, zgodnie z duchem czasów, wiele tam gorzkich słów pod adresem pań z dobrych domów, które ponoć nie chciały grywać z dziewczyną do podawania piłek. Jednak nie da się ukryć, że pierwszą prawdziwą rakietę młoda tenisistka dostała od jednego z kortowych bywalców, a wkrótce została przyjęta w szeregi AZS.
– Kiedy ja przyszedłem do tenisa, była już podziwiana, uznawana i lubiana, choć bywała też obiektem zazdrości – mówił Bohdan Tomaszewski, dodając, że tenis dał Jędrzejowskiej szansę na wyrwanie się do lepszego świata. Wykorzystała ją. – Miała niesłychany wdzięk, prostotę, uśmiech, poczucie humoru. Jadzię lubiano i w Polsce, i na świecie.