Orbita tenisa

Challenger Wrocław Open będzie okazją, by zobaczyć w akcji najlepszego polskiego tenisistę Jerzego Janowicza.

Publikacja: 24.02.2017 00:30

Orbita tenisa

Foto: Rzeczpospolita

Tegoroczna edycja turnieju – trzecia pod tą nazwą – rozpocznie się 27 lutego w hali Orbita, finał 5 marca. W puli nagród znajduje się 85 tysięcy euro, gracze mają zapewnione bezpłatne zakwaterowanie i wyżywienie.

W 2013 roku Jerzy Janowicz grał w półfinale Wimbledonu, niedługo później zajmował najwyższe w karierze, 14. miejsce w rankingu ATP. Dziś po serii kontuzji jest w trzeciej setce, ale, jak mówił podczas przedturniejowej konferencji we Wrocławiu, nadzieja nie gaśnie. – Z moim zdrowiem jest coraz lepiej, powoli wracam do żywych.

We Wrocławiu zagrają też wiekowy Austriak Jürgen Melzer (niegdyś 8. w rankingu ATP; grał we wrocławskim finale przed dziewięcioma laty), Francuz Paul-Henri Mathieu (swego czasu 12. w światowej klasyfikacji) oraz jego rodak, zdobywca dwóch tytułów wielkoszlemowych w grze podwójnej, Pierre-Hugues Herbert. „Dzikie karty” otrzymali weteran Michał Przysiężny oraz 20-letni wrocławianin Hubert Hurkacz. Obok Janowicza i kontuzjowanego Kamila Majchrzaka to najwyżej klasyfikowani polscy tenisiści – obaj znajdują się w okolicach 400. miejsca ATP.

W turniejowej drabince znaleźli się gracze klasyfikowani w drugiej i trzeciej setce ATP, wśród nich Słowak Lukas Lacko, Włoch Luca Vanni, Francuz Kenny de Schepper, Kazach Ołeksandr Niedowiesow i Holender Igor Sijsling. Drabinkę uzupełnią czterej zwycięzcy kwalifikacji, które zostaną rozegrane w dniach 25–26 lutego w hali AZS.

Na zwycięzcę turnieju głównego, poza 110 punktami ATP i czekiem na 12 250 euro, czeka odlana z brązu statuetka krasnala-tenisisty. Jej autorka, Beata Zwolańska-Hołod, stworzyła też znaczną część figurek krasnali, które można spotkać podczas spaceru ulicami miasta.

Pod najwyższym dachem

Turniej Wrocław Open nawiązuje do najnowszej historii dolnośląskiego tenisa halowego zapoczątkowanej w 2000 roku turniejem KGHM Polish Indoors, który przez kilka lat – z pulą sięgającą 150 tys. dolarów plus hospitality – był jednym z największych halowych challengerów na świecie.

Przed pierwszą edycją (turniej organizowany był wtedy w monumentalnych okolicznościach Hali Stulecia) gruchnęła wiadomość, że do Wrocławia być może przyjedzie Chorwat Goran Ivanisević, który walczył wówczas o powrót do światowej czołówki. Ostatecznie do przyjazdu późniejszego mistrza Wimbledonu nie doszło, a uczestnikiem o najbardziej znanym nazwisku był przedstawiciel klanu Blacków – Wayne.

Jednak to nie on, ale Czech Martin Damm okazał się zwycięzcą historycznej edycji turnieju. Ten sam Martin Damm, który dziewięć lat wcześniej, na kortach warszawskiej Legii, triumfował w pierwszym challengerze rozegranym w wolnej Polsce.

– Przyjechałem do Polski po raz drugi w życiu i po raz drugi wygrałem, mam nadzieję, że będziecie organizować więcej takich turniejów – cieszył się.

Życzenie się ziściło, bo wrocławska impreza wpisała się na dłużej w kalendarz „polskiego szlema”, na który składały się wówczas turnieje w Sopocie, Warszawie, Szczecinie i Poznaniu.

W kolejnych latach wygrywali tu m.in. Niemiec Axel Pretzsch, Włoch Davide Sanguinetti, Słowacy – Karol Kucera i Karol Beck oraz Czesi – Robin Vik i Lukas Dlouhy.

Przez kort centralny – z nawierzchnią taką samą jak na US Open – przewinęli się także gracze zadomowieni później (lub wcześniej) w największych światowych turniejach, m.in. Rosjanin Nikołaj Dawydienko, Szwed Robin Söderling, Chorwat Ivan Ljubicić, Francuz Nicolas Mahut, Szwajcar Marc Rosset, Czech Radek Stepanek czy Niemiec Rainer Schüttler.

Wrażenie – poza wysoką, jak na challenger, pulą nagród – robił też ogrom Hali Stulecia. Tenisiści licytowali się, czy zdołają wystrzelić piłkę tak wysoko, by doleciała do kopuły. Nie udawało się.

– To obiekt godny finału Pucharu Davisa – mówił w 2000 roku Bohdan Tomaszewski. – Oczami wyobraźni zobaczyłem pełne trybuny i najlepszych tenisistów…

Niemiecki miesięcznik „Tennis Magazin” zatytułował reportaż z Wrocławia „Pod najwyższym dachem świata”.

Polski ślad

Zresztą tenis w Hali Stulecia wzbudzał emocje już znacznie, znacznie wcześniej.

„Tenis halowy sam w sobie jest już szybki, ale sposób, w jaki Polacy odbijali piłki, sprawił, że trudno było wyjść ze zdumienia. To naprawdę pierwsza klasa” – komentował dziennikarz Breslauer Sport Zeitung po rozegranym tu w 1935 roku meczu pomiędzy drużynami Polski i Śląska. Obiekt nazywał się wtedy Jahrhunderthalle, a reprezentujący Polskę Ignacy Tłoczyński i Kazimierz Tarłowski pokonali rywali 4:1.

Niestety, blisko 70 lat później, podczas pierwszych edycji wrocławskiego challengera, polskich zagrań najwyższej klasy było niewiele – tenisiści kończyli grę we wczesnych rundach.

W roku 2004 obdarowany „dziką kartą” Mariusz Fyrstenberg wygrał dwa mecze i zameldował się w ćwierćfinale, rok później dokonał tego Łukasz Kubot, który na tym nie poprzestał – rok później był już w półfinale.

W 2006 roku deblowe zwycięstwo odnieśli tu Fyrstenberg i Marcin Matkowski. Było nie tylko emocjonująco, ale i zaskakująco, bo po raz pierwszy w kraju zastosowano nowe reguły punktacji w deblu. W finale przeciwko czeskiej parze Lukas Dlouhy i Pavel Snobel o zwycięstwie decydował właśnie tie-break wprowadzony zamiast trzeciego seta – Polacy bronili w nim nawet piłki meczowej. Pozbierali się jednak i uzupełnili kolekcję triumfów w polskich turniejach.

Drugie podejście

Sukcesu w grze pojedynczej wciąż jednak brakowało, więc kiedy w 2008 roku nieznany 17-latek z Łodzi z „dziką kartą” (zajmował 1456. miejsce w rankingu ATP) pokonał w pierwszej rundzie rozstawionego z numerem 2 Nicolasa Mahut (wówczas 44. na świecie), pojawiła się kolejna z wielu iskier polskiej nadziei. I nie zgasiła jej porażka Polaka w kolejnym meczu – wiadomo, nie wszystko naraz.

Jednak początek drogi młodego tenisisty był jednocześnie schyłkiem KGHM Polish Indoors – w 2009 roku odbyła się ostatnia edycja turnieju (rozgrywanego już wówczas w Orbicie).

A nadzieje pokładane w Jerzym Janowiczu okazały się, jak dotąd, tylko częściowo spełnione – satysfakcję mógłby dać dłuższy pobyt tenisisty w gronie 20 najlepszych. Pozostaje wiara, że wrocławski turniej raz jeszcze stanie się dla łodzianina początkiem drogi do sukcesów.

Wstęp na mecze w hali Orbita jest bezpłatny, należy więc liczyć się z tym, że podczas pojedynków Polaka zabraknie wolnych miejsc – obiekt mieści 2500 widzów – ale jak przytomnie zauważa Janowicz, lepszy nadmiar kibiców niż ich brak.

– Podtrzymujemy tradycje wrocławskiego turnieju. W ubiegłym roku do hali Orbita przybyło łącznie 15 tysięcy kibiców, co było bardzo sympatycznym wynikiem, a w tym roku spodziewamy się jeszcze więcej fanów tenisa. Podtrzymujemy deklarację, że za rok turniej Wrocław Open odbędzie się również – zapowiedział już prezydent Rafał Dutkiewicz.

Plan gier

27 lutego, poniedziałek godz. 12 1. runda

28 lutego, wtorek godz. 11 1. runda

1 marca, środa godz. 12 1/8 finału

2 marca, czwartek godz. 12 1/8 finału

3 marca, piątek godz. 11 ćwierćfinały

4 marca, sobota godz. 13

półfinały

5 marca, niedziela godz. 14

finał debla

następnie finał singla

Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej